W ten weekend nie jesteśmy blogerami, mężami, ojcami, pracownikami czy szefami. Jesteśmy graczami. I będziemy grać w gry!
Jakie?
- Battlefield Bad Company 2
- FlatOut 2
- Quake 3
- Soldat
Zrobimy też turnieje w Nidhogga i Mortal Kombat X. Może nad ranem, gdy białka w oczach staną się czerwone, a świeża pizza zacznie smakować następnym dniem, skusimy się jeszcze na meczyk w Fifę lub partyjkę w CSa.
Niech się dzieci bawią. Niech tracą czas póki mogą. Prawdziwe życie jeszcze przed nimi
– pomyślą niektórzy obywatele.
Nie jesteśmy dziećmi. Mamy wymagające stanowiska, wrednych szefów, cudowne (oraz wyrozumiałe) kobiety i piękne dzieci. Mamy niezapłacone rachunki, hipoteki i upierdliwe koty. Mamy siwe włosy, plany na urlop i piwo pszeniczne w lodówce. Bo jest trochę zdrowsze i smaczniejsze, a przecież nas stać!
Umówienie się na LAN Party nie jest dla nas proste. Zrobiliśmy to z dużym wyprzedzeniem – miesiąc temu… A i tak musieliśmy raz zmieniać termin.
Nie możemy spotykać się co tydzień, ale musimy chociaż raz do roku. Bo w naszych żyłach płyną piksele.
Nie ma piękniejszej tradycji wśród graczy, niż LAN Party. Szeroko rozumiane. Nie musi to być kłębek kabli, dwugodzinna walka z routerem i dźwiganie monitorów na ostatnie piętro. Może być konsola, kilka padów i dobrzy znajomi ze śpiworami w rękach. Najważniejsze, by nie przestawać się spotykać i grać jak w liceum. Jak w gimnazjum! Dlatego, że można. Trzeba tylko chcieć. I dlatego, że to nie przestaje być fajne!
Dzięki grom odświeżyłem kontakty z przyjaciółmi, których nie widziałem na oczy od 10 lat. Poznałem nowe, fascynujące osoby. A przede wszystkim bawiłem się nie raz jak małe dziecko. Mimo srebrzystych skroni i kredytu na karku.
W ten weekend będę bawił się znowu.
72 godziny i 24 minuty do LAN Party…