Wpis pochodzi z Multi-bloga.
Niektórzy producenci starają się nam wmówić, że przyszłość jest już dziś. Brzmi ciekawie, ale gdy ogląda się wizje futurologów, to łatwo zrozumieć, że nie ma w tym wiele prawdy. Przed nami jeszcze niejedna rewolucja technologiczna. I to nie tylko w sferze samego sprzętu, ale całego otoczenia.
Ekran w ekranie
Pokoje dzienne są wykorzystywane w różny sposób. Czasem chcesz czegoś bardzo wciągającego, a innym razem nie
– powiedział Nick Thexton z firmy NDS w wywiadzie dla serwisu Wired. Przeprowadzono go przy okazji pokazu interaktywnej instalacji Surface, futurystycznej wizji domu przyszłości, w którym ekrany zajmują całe ściany.
Konstrukcja NDS nie była tania. Kosztowała 30 000 dolarów i składała się z sześciu ekranów LCD połączonych w całość dzięki oprogramowaniu napisanemu w HTML5 i działającemu w przeglądarce Chrome. Takiego języka użyto oczywiście w celu integracji całego zestawu z jeszcze jednym ekranem – iPada.
Jaka jest wizja salonu według wspomnianej firmy? Bardzo prosta i skomplikowana zarazem. Ekrany mają zajmować dużą przestrzeń, ale pozwalać na swobodne dostosowywanie treści na nich wyświetlanych. Tak byśmy nie musieli patrzeć na gigantyczną głowę prezentera telewizyjnego podczas śniadania. Nie, nie. W cyfrowym domu przyszłości wystarczy kilka prostych komend lub gestów, by obraz w obrazie zmniejszyć, a wolną przestrzeń zastąpić innym widgetem lub po prostu wzorem zlewającym się perfekcyjnie z tapetą. Taka elektroniczna ściana ma nie odróżniać się niczym od zwykłej… poza tym, że pozwoli na interakcję.
Za kilka lat będziemy w stanie kupić telewizor zakrywający całą ścianę i spełniający rolę tapety
– dodaje Nigel Smith, szef marketingu NDS i może mieć rację. Szczególnie teraz, w przeddzień rewolucji związanej z OLED.
Ekrany wszędzie
OLED nie jest technologią idealną, ma problemy z żywotnością i póki co jest pioruńsko drogi, ale ma trzy podstawowe zalety, które mogą sprawić, że wizja zamienienia całej ściany w interaktywny wyświetlacz o super wysokiej rozdzielczości stanie się niedługo całkiem realna.
Po pierwsze wyświetlacze takiego typu mają szerokie kąty boczne, a więc mogą (przynajmniej w teorii) idealnie zlewać się ze ścianą, nie tracąc na jakości nawet podczas przemieszczania się po pokoju.
Druga i trzecia kwestia są związane z wymiarami. Penele OLED mogą być duże, a zarazem niewielkie. Mowa tu o wyświetlaczach, których przekątne mogą iść w kilkaset cali. Dzisiaj to nierealne ze względu na koszty produkcji, ale za kilkanaście lat może być zupełnie naturalne. Co ważne przy ogromnych przekątnych, zostają jednocześnie niewielkie gabaryty. O tym, że wyświetlacze OLED mogą być nawet giętkie, pisałem już nieraz. Póki co plany dużych producentów dotyczą jedynie możliwych do wyginania komórek, ewentualnie tabletów. Ale to dlatego, że ta myśl techniczna dopiero raczkuje. Super cienkie, nawet zwijane w rulon, telewizory, to tylko kwestia czasu.
A jeśli tak, to co stoi na przeszkodzie, by nowoczesny odbiornik kupować dosłownie na metry, przycinać do własnych potrzeb i wieszać na ścianę jak tapetę? Brzmi bardziej jak fiction niż science? Ależ skąd! Testy cięcia paneli oświetleniowych OLED przeprowadza się już teraz. A przecież mówimy o technologii, która na dobrą sprawę jest póki co obecna jedynie w sektorze komórkowym.
Ekran? Jaki ekran!
A może przyszłość naszych domów jest jeszcze piękniejsza? Może nie musi być związana z jednym czy dwoma ekranami. Może odbiornik nie jest nam w ogóle potrzebny. Po co ograniczać się do telewizora zawieszonego w konkretnym miejscu, skoro możemy go mieć ze sobą cały czas.
Projekt Google Glass, elektronicznych okularów poszerzających świat o cyfrowe projekcje wyświetlane tuż przed naszymi oczami, sprawił że temat elektroniki noszonej na naszych ciałach powrócił do łask. Taki sprzęt już nawet istnieje, a prace nad nim trwają w niejednym laboratorium. Wiadomo jednak, że siła przebicia maszynki promocyjnej Google nie ma sobie równych.
Z czymś takim na nosie wielkość telewizora, jego grubość czy waga nie miałyby najmniejszego znaczenia. System rzeczywistości rozszerzonej mógłby zmieniać nasze otoczenie na bieżąco. Po co montować telewizor na ścianie, skoro wirtualny obraz może unosić się w powietrzu wszędzie tam gdzie spojrzymy.
Technicznie jest to możliwe nawet dzisiaj. Jedynym problemem jest brak odpowiedniego oprogramowania.
Treść jest królem
Sprzęt do rzeczywistości rozszerzonej istnieje. Duże telewizory o rozdzielczościach ponad Full HD są drogie, ale też można już je kupić. Problemem stojącym na drodze do ziszczenia wizji o cyfrowym mieszkaniu nie jest więc sam sprzęt, ale jego oprogramowanie. Co z tego, że kupimy 145 calowy telewizor 8K Panasonica, czy jego odpowiednik od Sharpa, skoro nie ma jeszcze filmów w takiej rozdzielczości. To samo tyczy się zamieniania ścian naszych domów w cyfrowe centra rozrywki, czy noszenia na nosie elektronicznych okularów dla rzeczywistości rozszerzonej. Drogi sprzęt po prostu, by się marnował.
Co może to zmienić? Popularyzacja. Wystarczy spojrzeć co stało się z rynkiem smartfonów po gigantycznym sukcesie iPhona oraz następującym po nim triumfie iPada. Sprzęt kupiły miliony osób, oprogramowanie dodatkowe zaczęło sprzedawać się jak ciepłe bułeczki, jego twórcy zarobili krocie, zaczęli więc tworzyć więcej treści itd. Dzisiaj nikt nie wątpi już w to, że telefon może służyć do czegoś więcej niż tylko dzwonienia i SMS-owania, a tablety zajęły ważny fragment rynku.
Z drugiej strony o elektronicznych lustrach mających zamienić nasze łazienki w cyfrowe centra komunikacji i rozrywki słyszymy od lat. Czy ktoś z Was widział kiedyś taką zabawkę w normalnym domu?
Zapał studzi też oczywiście cena. Nowinki kosztują sporo. Niestety nie stanieją, dopóki się nie upowszechnią.
Dom przyszłości
Jesteśmy więc skazani na czekanie. Wizja wspomnianej na początku firmy NDS jest całkiem realna. I to nawet dzisiaj. Tylko, że w roku 2012 kosztuje ona zbyt wiele, by najwięksi producenci odważyli się zaatakować ostro rynek. Zmieni się to wraz z popularyzacją dużych OLED-ów, rozwojem technologii rozdzielczości 4K i 8K, a także takimi nowinkami jak Project Glass od Google.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to kwestia kilku lat. Warto więc uzbroić się w cierpliwość i póki co nie kupować nowej tapety. Niedługo może będzie ona zbędna, bo jej miejsce zajmie telewizor.
Wpis pochodzi z Multi-bloga.