Fot. na licencji cc AZRainman

Czytasz mnie, bo lubisz? Komentujesz, bo coś Cię zaciekawiło? Super! Dzięki za odwiedziny i zapraszam ponownie. Tylko pamiętaj, że obok Twojej wartościowej wypowiedzi znajdzie się też masa marketingowego bełkotu, za który ktoś po prostu zapłacił.

Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, która doprowadza mnie do szału w dzisiejszym internecie, to byłyby nimi opłacone komentarze.

Facebook sprzedaje moje dane, portale wpychają do ryja tanie sensacje jakbym był hodowlaną kaczką, a reklam na YouTube oglądam więcej niż właściwych filmów. Ale mam to gdzieś, bo jestem dostatecznie inteligentny, by widzieć kiedy mi się coś wciska na siłę. Za to gdy szukam wiertarki, o której nie mam bladego pojęcia, i czytam komentarze na forach i blogach, to za nic w świecie nie wiem czy ktoś chce mi pomóc, czy zrobić w konia.

Kiedyś sprawa była prosta. Producenci walili po gałach banerami na pół ekranu, ale komentarze zostawiali w spokoju. Teraz wykupują kampanie promocyjne, dzięki, którym jakiś znudzony „junior marketing manager” klepie farmazony gdzie popadnie. Byle tylko w sieci znalazło się jak najwięcej słów kluczowych.

W okolicach maja-czerwca taką kampanię promocyjną miał na przykład Philips. Nie było dnia żebym nie trafił gdzieś na komentarz wychwalający system Ambilight. Oczywiście autor zawsze brał swobodnie udział w dyskusji. Tylko jakoś dziwnym trafem zawsze pisał pozytywnie o Philipsie. Jednego takiego kolegę, który katował mnie komentarzami na przykład pod tym wpisem, nawet zapytałem dla kogo pracuje. Niestety nie odpowiedział.

To samo widziałem na Multi-blogu i Gazecie, z którymi współpracuję. Jakimś cudem nagle w sieci znalazła się masa ludzi, którzy kochają swoje telewizory z Ambilightem i koniecznie chce się tą ekscytacją podzielić. Zgadzam się, że system jest całkiem fajny, ale skąd to nagłe podniecenie? ;)

W ten weekend na mój blog zawitał z kolei wielki fan Panasonica. Pisał pod innymi ksywkami, czasem z innego, a czasem z tego samego maila. Zawsze jednak z identycznego IP i pochlebnie o sprzęcie japońskiej firmy. Udowodnić się tego za bardzo nie da, zablokować nie ma jak, ale komentarze są zawsze przygotowane w taki sposób, że jeśli ktoś siedzi w temacie, a nie daj Boże jeszcze żyje ze słowa pisanego, to widzi to jak na dłoni.

 

Do sprzętu Philipsa i Panasonica nic nie mam. To świetni producenci, którzy wyłożyli na stół już masę dobrych kart, a w rękawach nadal chowają silne asy. Dzisiaj mają akurat pecha, bo podaję ich jako przykłady. To samo mógłbym jednak zrobić jeszcze z LG, Samsungiem, Sharpem, Sony itd. Po prostu nie chce mi się już szukać przykładów, na które trafiłem przez ostatnie lata.

Wkurza mnie to nie dlatego, że ktoś włazi z marketingowymi buciorami na moje podwórko. Szlag mnie po prostu trafia, że w miejscach bardziej poczytnych nikt tego nie wytknie, bo albo nie ma czasu, albo olewa, albo nawet sam realizuje takie kampanie. I niestety mniej zorientowany czytelnik, szukający w sieci konkretnych porad „od ludzi, dla ludzi”, nabierze się na takie bzdury.

Być może właśnie dlatego podczas niedawnego remontu olałem całkowicie zdanie Internautów i wiertarkę wybrałem po rozmowie ze sprzedawcą w sklepie. Też mógł mnie robić w balona, ale przynajmniej wiedziałem z kim rozmawiam.

 

Fot. na licencji CC AZRainman z Flick i tej strony