Fot. Liftarn Wikimedia

10 – tyle sieci WiFi znajduję wokół siebie. A moja okolica nie jest nawet za bardzo nowoczesna. Czy w takich czasach jest jeszcze sens myśleć o kablu?

W czerwcu przesiadałem się na nowy router i przy okazji przetestowałem dla Was FRITZ!Boxa 3270. Nie była to przesiadka na sprzęt najdroższy (tego czy innych producentów), ale zasięg domowej sieci wzrósł, więc do teraz jestem zadowolony. Do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać czy jest jeszcze w ogóle jakikolwiek sens podłączania się do sieci kablem?

Ktoś wścibski może powiedzieć, że jak najbardziej, bo przecież transfer jest szybszy. I to prawda. WiFi ma coraz lepsze prędkości, ale połączenia po kablu póki co nie przebije. Tylko czy w normalnych warunkach ma to jakiekolwiek znaczenie? Przez weekend sprawdziłem to w kilku życiowych sytuacjach. Nie interesowały mnie tabelki i suche dane, ale strona czysto praktyczna. Czyli czy zwykły odbiorca poczuje różnicę.

Moje łącze to 25 Mb/s downloadu i 2 Mb/s uploadu. Szybszego mój dostawca Internetu nie oferuje na moim obszarze. Test „na sucho” wykazuje to co jest oczywiste – kabel radzi sobie lepiej.

Ale co wynika z tego w praktyce?

Na początek sprawdziłem YouTube. Wybranemu klipowi dałem 30 sekund na kablu i WiFi sprawdzając jak dużo się zbuforuje. Przy niższych rozdzielczościach nie było różnic. Ustawiając rozdzielczość na ponad Full HD kabel poradził sobie lepiej, ale tylko trochę. Nie od dziś wiadomo, że YouTubowe HD ma się nijak do tego jakie znamy np. z Blu-ray. Zanim Ultra HD nie będzie wymagało od nas zainwestowania w nowe nośniki i łącza, wydaje się, że wybór źródła sieci nie ma większego znaczenia. Kabel i WiFi radzą sobie podobnie nawet na moim, paskudnie wolnym łączu.

Podobny test praktyczny przeprowadziłem w sieciowym VOD Onetu. Film „Maczeta”, dostępny w nim za darmo, przez kabel odtworzył się po 11 sekundach, a przez WiFi po 13 sekundach.

Na deser ściągnąłem jeszcze dostępny w sieci legalnie zwiastun filmu. Ten sam plik, w krótkim odstępie czasu. 83% pliku po kablu ściągnąłem w 28 sekund ze średnią prędkością 1,3 Mb/s. Za pomocą WiFi z routera FRITZ!Box 3270 te same 83% ściągałem 42 sekundy przy średniej prędkości nieco poniżej 1 Mb/s.

Na deser dla ciekawości sprawdziłem jeszcze repeater sygnału FRITZ!WLAN Repeater 300E. To urządzenie, które „regeneruje” sygnał WiFi tak, by udostępnić go w oddalonym pomieszczeniu. Rzecz przydatna szczególnie w domkach jednorodzinnych (np. net na drugim piętrze) lub w blokach z grubymi ścianami, gdzie strata sygnału w pomieszczeniach oddalonych od routera jest odczuwalna.

FRITZ!Box Repeater 300E

Problemy z zasięgiem mam w sypialni, więc tam zainstalowałem repeater. Zasięg i prędkość sieci WiFi wzrosły, ale nie było szału. Repeater FRITZ!WLAN Repeater 300E robi to do czego został stworzony, ale nie jest w stanie zdziałać cudów. Na moim Samsungu Galaxy S4 zasięg sieci WiFi podskoczył o jedną kreskę.

Dzień później prędkości sprawdziłem jeszcze przy okazji gry w League Of Legends u znajomego. Jego łącze to (teoretycznie) aż 300 Mb/s w obydwie strony. Po bardzo szybkim routerze udało mi się maksymalnie wyciągnąć download 4 MB/s (tylko przez chwilę, ale jednak). Po kablu było podobnie, ale stabilniej (wysoka prędkość utrzymywała się dłużej). Przyjemnym efektem tych testów był maraton LOLa trwający do trzeciej w nocy i znakomite wygrane :)

 

Czy wyniki takiego testu są definitywne? Oczywiście, że nie. Nie interesowało mnie jednak porównywanie prędkości w tabelkach, ale sprawdzenie w życiowych sytuacjach czy tracąc trochę prędkości po WiFi odczuję różnicę. Wynik jest dość oczywisty. Jeśli zależałoby mi strasznie na czasie lub maksymalnym wykorzystaniu łącza – podpiąłbym się po kablu. Na przykład podczas uploadowania dużych plików, w czasie LAN party ze znajomymi itp.

Mając jednak szybki router i po ewentualnym podrasowaniu zasięgu WiFi repeaterem, różnice są na tyle niewielkie, że na co dzień z przyjemnością rezygnuję z kilku sekund w czasie buforowania, by nie musieć plątać się z kablami. Coś za coś.

 

Fot. na licencji CC Liftarn Wikimedia