Don Quixote - Gustave Doré

Po zapisaniu się na CES mój mail trafił do baz danych firm związanych z targami. Z dnia na dzień ilość spamu skrzynce wzrosła trzykrotnie. Postanowiłem sprawdzić czy walka z nim ma sens, czy to donkiszoteria.

Ze względu na moją pracę zawsze dostawałem dużo niechcianych maili. Przez CES 2015 sięgnęło to jednak zenitu. Nie traciłem na to zbyt wiele czasu, ale było frustrujące. Postanowiłem sprawdzić czy odmawianie newsletterów w ogóle cokolwiek daje.

Jeśli trafiacie na listę prenumeraty jakiegoś newslettera (świadomie lub nie), to zgodnie z prawem teoretycznie powinniście mieć możliwość wypisania się z niego. Większość poradników tworzenia tego typu publikacji sugeruje, by link dezaktywacyjny był w każdej wiadomości. Bez ukrywania i sztuczek. Według badań Forrester Research najczęściej z newsletterów rezygnujemy z dwóch powodów:

  • są zbyt częste
  • ich treść nas nie interesuje

Łatwość rezygnacji jest istotna dla obydwu stron. My, użytkownik, nie chcemy szukać zbyt głęboko funkcji anulowania. Firma przysyłająca wiadomość powinna o to zadbać, bo jeśli dana treść nas już nie interesuje lub jej częstotliwość frustruje, to lepsza jest rezygnacja z niej, niż dodanie nadawcy do spamu.

Tyle teorii. W praktyce bywa z tym różnie.

Są sposoby na ułatwienie walki z niechcianymi newsletterami. Np. serwis leemail.me, który porządkuje takie wiadomości. Mnie interesowało na ile skuteczne jest rezygnowanie manualne.

Pierwszy problem – nie każda wiadomość ma link do rezygnacji. W większości jest on dostępny i działa dobrze, ale czasem dostawcy newslettera próbują „cwaniakować”. Ukrywają go, nie zawsze dodają itd. Poradniki mają rację – takie treści szybko lądowały u mnie w spamie.

Drugi problem – brak reakcji systemu. Bardziej denerwujące od braku przycisku anulowania subskrypcji, jest system, który ignoruje nasze decyzje. W moim przypadku szczytem był newsletter Ashampoo. Link do rezygnacji przenosi na stronę, w której zaznaczamy opcje anulowania subskrypcji.

 

System informuje nas następnie, że potrzebuje 24 godzin na zapamiętanie ustawień.

 

Problem w tym, że tego nie robi lub robi dopiero za którymś razem. Ja korzystałem z tej funkcji pięć razy. Ostatnio – tydzień temu. Szybki rzut okiem na moją skrzynkę pocztową obrazuje na ile to było skuteczne.

Inna firma, wysyłająca newsletter w języku angielskim, stwierdziła, że skutecznym sposobem na zniechęcenie mnie do rezygnacji, będzie przygotowanie strony anulowania w innym języku.

 

Na szczęście większość przypadków jest mniej denerwująca, a link o usunięciu z listy działa. W ciągu miesiąca mojej prywatnej walki z tym plugastwem zmniejszyłem liczbę niechcianych maili o około 30%.

Co nie zmienia faktu, że jedynym naprawdę skutecznym sposobem jest połączenie systematycznego rezygnowania z newsletterów i równie systematycznego rozbudowywania bazy filtra spamowego.

Mając taką możliwość usuwam się z baz danych dostępnymi metodami, a jeśli nie, to dany mail wrzucam do spamu i w większości przypadków nie ląduje on powtórnie w mojej głównej skrzynce. Zebranie w niej kilkudziesięciu-kilkuset niechcianych maili buduje też folder z z treścią, którą możemy zająć się później. Po tygodniu dodawania do spamu możemy wejść do katalogu i za jednym razem, poświęcając godzinę czasu, anulować wszelkie możliwe subskrypcje. Jeśli to oczywiście możliwe.

Usuwanie spamu przypomina więc trochę walkę z wiatrakami, ale mamy narzędzia skuteczniejsze niż włócznia Don Kichota i kilka z nich jesteśmy w stanie zburzyć.

Podzielcie się swoimi sposobami na niechciane maile i newslettery w komentarzach i na moim Facebooku.