Seks, kłamstwa i taśma filmowa. Russell Crowe i Ryan Gosling pod batutą Shane’a Blacka podbijają Hollywood lat 70-tych.

 

Jak zwykle recenzję filmu możecie obejrzeć też na moim kanale YouTube.

Shane Black to ciekawy koleś. Dawno, dawno temu pojawił się na chwilę w pierwszym Predatorze jako Hawkins. Potem zagrał jeszcze kilka mniejszych rólek, ale nigdy nie wybił się jako aktor. Nie zrezygnował jednak z kariery w przemyśle filmowym. Przerzucił się na pisanie scenariuszy i stworzył kilka ponadczasowych. To on napisał jeden ze wzorów „buddy cop films” – Zabójczą broń. Spod jego pióra wyszły też takie perełki jak Ostatni skaut, Długi pocałunek na dobranoc czy Bohater ostatniej akcji.

Shane Black Predator

Ostatnio Shane Black wziął się też ostrzej za reżyserię. Planuje zrobić remake Predatora, nakręcił Iron Mana 3, a w 2005 roku zrobił świetne, chociaż często niedoceniane, Kiss Kiss Bang Bang.

Teraz serwuje nam sensacyjną komedię w stylu wspomnianych „buddy cop films” The Nice Guys. I widać, że czuje się w tej stylistyce jak ryba w wodzie.

Film tego typu może nie mieć wielu elementów, ale jeden jest niezbędny – dobrze napisane dialogi budujące problematyczną, ale sympatyczną przyjaźń między dwoma, nieco odmiennymi od siebie bohaterami.

Postaci grane przez Russella Crowe i Ryana Goslinga nie są od siebie diametralnie różne, to dwa cwaniaki, którzy wiedzą jak zakręcić się w Los Angeles lat 70-tych, by zarobić kilka dolców. Bohaterowie mają jednak inne sposoby działania i trudne początki znajomości, więc niezbędne w tego typu kinie spięcia między nimi są częste i przekomiczne.

Pod względem aktorskim najbardziej wybija się tu Ryan Gosling, który z jednej strony ma łatwe zadanie, bo trafiło się mu najwięcej scen slaptikowych, ale z drugiej strony nawet poza nimi wykazuje się rewelacyjnym wyczuciem materiału komediowego.

Gosling WC 2

Bo koniec końców jest to komedia. Sensacyjna, lekko kryminalna, ale przezabawna. Konstrukcja fabuły i klimat przypominał mi trochę Tajemnice Los Angeles, gdyby tamten film był komedią. Dialogi są świetnie napisane i perfekcyjnie budują nie tylko klimat, ale i bohaterów. W fabule pojawia się cała masa zbiegów okoliczności, ale są one tak częste i pokazane tak bardzo wprost, że to musi być celowy, budujący jeszcze lżejszą atmosferę, zabieg scenarzysty i reżysera w jednej osobie.

Opowieść rewelacyjnie podkreślają zdjęcia, kolorystyka filmu, a nawet ukryte efekty specjalne. Wszystkie z tych elementów są bardzo świadomie używane do stworzenia imitacji starszego filmu i oddania klimatu śmierdzącego dymem tytoniowym Hollywoodu lat 70-tych. Efekt jest znakomity!

Russel i Gosling

Nie zabrakło też narracji w tle, która jest jedną z wizytówek Shane’a Blacka.

 

Jeśli możecie obejrzeć w tym tygodniu tylko jeden film w kinie, to wybierzcie The Nice Guys. Nie pożałujecie.