3D nie interesuje już żadnego producenta telewizorów. A szkoda, bo akurat w tym roku ma największy sens.

Fani trzeciego wymiaru w kinach dawno nie mieli tak dobrej okazji do zaspokojenia swoich potrzeb, jak w roku 2015. Kilka wysokobudżetowych filmów pokazało nam na nowo jak znakomicie trójwymiar może uzupełniać filmową opowieść.

Podczas seansu The Walk, Roberta Zemeckisa miałem spocone ręce. Widok z dachu World Trade Center oglądany w 3D na ekranie IMAXa zapiera dech w piersiach

Recenzja The Walk na Masie Kultury.

 

Ant-Man rzucił mnie na kolana pod względem 3D. Scena w wannie oglądana w trzech wymiarach nabiera zupełnie nowej głębi. Dosłownie i w przenośni. Gigantyczna fala wody pędząca w stronę widza to spektakl trójwymiarowego efekciarstwa.

Recenzja Ant-Mana na Masie Kultury.

 

 

Marsjanin udowadnia nie tylko, że Ridley Scott umie nadal reżyserować filmy, ale również, że 3D może być użyte nawet w scenach kosmicznych bez utraty szczegółów.

Recenzja Marsjanina na Masie Kultury.

 

Mad Maxa niestety widziałem w 2D, ale słyszałem prawie same pozytywne opinie o zastosowanych efektach trójwymiarowych.

 

Coś dobrego wydarzyło się w tym roku w kwestii kinowego 3D. Jest go tyle samo co dotychczas, ale jakościowo stoi kilka poprzeczek wyżej. Dobre efekty 3D pojawiały się oczywiście co roku, ale w 2015 mogliśmy już obejrzeć kilka filmów, w których trójwymiar nie tylko prezentował się znakomicie, ale również był ważnym elementem stylistycznym. Szczególnie Ant-Man zbudował na tym polu bardzo imponujący kopiec. Twórcom było łatwiej, bo większość scen akcji, w których 3D robi największe wrażenie było prawie w całości generowanych komputerowo. Jednak efekt końcowy broni się sam i jest tym bardziej zaskakujący, że Marvel jeszcze nigdy nie zrobił naprawdę dobrego 3D. Tym razem udało się ono znakomicie.

Wymieniane filmy są ciekawsze dodatkowo dlatego, że z czterech wymienionych tytułów tylko jeden był kręcony w 3D. Pozostałe były do niego przerabiane w post produkcji.

Założę się, że nie zgadniecie który…

Oznacza to jedno – filmowcy mają już na tyle duże doświadczenie w tworzeniu efektu trzeciego wymiaru, że jeśli tylko chcą, to są w stanie osiągnąć rewelacyjny rezultat nawet bez materiału nagranego w 3D. Umieją już też robić filmy stereoskopowe, w których efekt głębi jest widoczny, ale nie nachalny, ciekawy i wyraźnie uzupełniający narrację.

Tym większa szkoda, że w przypadku kin domowych nikogo to już nie obchodzi.

Na targach IFA 2015 widziałem, że 3D dla kin domowych nadal ma sens. Ciągle przykuwa uwagę i interesuje.

Niestety producenci telewizorów obecnie często nie dodają już okularów 3D do swojego sprzętu (nawet tego bardzo drogiego), a coraz częściej zupełnie usuwają tę funkcję ze swoich odbiorników. Wygląda to obecnie tak, jakby niektóre firmy chciały kompletnie wyciąć 3D ze swojego sprzętu (dla oszczędności i dlatego, że 3D już nie sprzedaje telewizorów), ale nie mogą tego zrobić masowo, bo odbiorcy lubią mieć w specyfikacjach wszystko co się da.

Śmieszne jest to o tyle, że za około dwa lata do kin ma wejść Avatar 2. James Cameron nie odpuści tematu 3D, bo zarabia krocie na tej technologii (filmy, ale i kamery). Druga część „niebieskiego SFa” na milion procent będzie mega hitem i założę się o dobry obiad, że po premierze znów będzie się dużo mówiło o trzecim wymiarze w kinie. Również tym domowym, bo przecież „chwilę” po podbiciu kin nowy Avatar pojawi się też na Blu-ray. Wtedy zapewne już Ultra HD.

Być może wtedy 3D wróci do domowych łask… I cała marketingowa zabawa zacznie się od początku. Obecnie jest w cieniu. A szkoda, bo akurat w tym roku jest co oglądać w 3D.