Batman v Superman: Świt sprawiedliwości jest jak Dragon Ball – recenzja

Batman v superman dawn of justice
Czekałem na ten film od dzieciństwa, a dwie godziny po seansie bardziej podniecał mnie wygrany mecz w LOLu. Taki to jest niestety film.

W recenzji nie będzie spoilerów, chociaż jeśli widzieliście zwiastuny filmu, to niewiele Was zaskoczy. O czym więcej powiem na końcu.

Wychowałem się na serialach animowanych DC. Batman The Animated Series to dzieło sztuki, a Liga Sprawiedliwych była zawsze mocno rozrywkowa. Z jednej strony cieszy mnie więc budowanie filmowego uniwersum DC, ale z drugiej smuci, bo póki co nie jest ono tak dobre jak mogłoby być.

Problemy są trzy.

Po pierwsze DC Entertainment goni na łeb na szyję Marvela i chce w cztery lata zrobić to, co ich konkurencja budowała przez osiem. Parcie jakie mają na szybkie zbudowanie uniwersum sprawia, że efekt jest wymuszony. Sposób w jaki w Batman v Superman są zapowiadane kolejne filmy i bohaterowie, Flash, Aquaman, Wonder Woman i Cyborg, jest tak łopatologiczny jak tylko być może. To już nawet nie jakieś mniejsze scenki czy mrugnięcia okiem, ale bohaterowie siedzący przy komputerach i oglądający filmiki prezentujące inne, nadchodzące postaci. Bardziej dosłownie byłoby to tylko, jeśli w połowie seansu producent stanął by przed kamerą i pokazał listę nadchodzących filmów.

Batman, Supcio, Wonder Woman

Drugi problem, to scenariusz. Pal licho brak humoru. Taką drogę obrali, więc niech będzie poważnie. Ale motywacje bohaterów, szczególnie tych złych, są w najlepszym wypadku nielogiczne, a w najgorszym idiotyczne. Lex Luthor, w wersji Jessego Eisenberga, to karykatura tej postaci. Super inteligentny mistrz zbrodni, który poświęca lata pracy i fortunę tylko po to, by zobaczyć jak jeden bohater zabija drugiego. Walka dwóch herosów, to zresztą podstawa problemu scenariusza. Jeśli film nazywa się Batman v Superman, to wiadomo, że Batman będzie walczył z Supermanem. Ale ten film jest napisany tak, że owa walka jest jedynym co nas czeka. Marvel pokazał jak robić potyczki bohaterów i spełniać mokre sny nerdów zastanawiających się od lat kto wygra w starciu: Thor czy Iron Man. W samych Avengersach mamy takich scen kilka.

Thor vs Iron Man

Ale one są tylko pewnym elementem historii, a nie całą historią. Walka Batmana z Supermanem z komiksu The Dark Knight Returns, którym inspiruje się Snyder, miała sens, bo po pierwsze pokazywała starcie dwóch, starych bohaterów, a po drugie jej celem było uświadomienie Supermenowi, że jego życie było w rękach Batmana, zwykłego śmiertelnika, który go oszczędził. Dodatkowo Gacek miał ukryty motyw. Zack Snyder udaje, że robi to samo, ale koniec końców okazuje się, że owo starcie herosów istnieje tylko po to, by móc zrobić fajny plakat i pokazać jak Batman wali po mordzie Supcia.

Ostatni problem tego filmu to właśnie Zack Snyder. Ten gość umie zrobić ładne filmy. Pokazał już kilka razy, że potrafi pokazać interesujące kadry i wykorzystać ciekawą stylistykę. Scena otwierająca film, śmierć rodziców Wayne’a, jest poetyczna. Zwolnione tempo Snyder opanował do perfekcji. Jest tu dużo ładnie skomponowanych ujęć. Superman na tle słońca, sekunda przerażenia na twarzy Batmana gdy zaczyna przegrywać, sekwencja niszczenia Metropolis z perspektywy zwykłych ludzi…

Problem w tym, że te interesujące fragmenty, to tylko urywki z większej, jednolitej i po prostu nudnej całości. Snyder umie zbudować klimat, ale nie potrafi go wykorzystać w taki sposób, by po seansie cokolwiek zostało z nami na dłużej. Co więcej podobnie jak w Man of Steel tak i tutaj im dalej w film, tym gorzej. Pierwsza połowa ma ciekawe, powolne tempo. Później jest ono jednak zamienione na idiotyczną akcję, w której i tak niewiele widać bo jest nakręcona na bliskich ujęciach i w nocy. Aż w końcu dochodzimy do całkowitej tandety. Ostatnie ujęcie w filmie, to jest sztuczka tak tania, tak potwornie tandetna, że nie mogłem uwierzyć, że oglądam ją w filmie za 250 milionów dolarów, a nie tanim kinie klasy B.

Batman v Superman nie jest aż tak zły jak niektórzy mówią. Nie cierpiałem w czasie seansu jakoś strasznie. Kilka razy nawet dobrze się bawiłem. Podoba mi się brutalny, nawet zabójczy Batman. Ben Affleck sprawdził się w tej roli znakomicie. Równie dobry jest też Jeremy Irons i Laurence Fishburne. Kilka ujęć żywcem wyjętych z komiksów Franka Millera sprawiło mi ogromną przyjemność.

The Dark Knight Returns Frank Miller

Ale dwie godziny po seansie nie myślałem już o filmie w ogóle, a nawet niespecjalnie cokolwiek konkretnego z niego pamiętałem. Nawet jeśli idziecie do kina tylko na festiwal efektów specjalnych, to i tak będziecie znudzeni, bo mimo 250 milionów dolarów budżetu wszystko jest tu ciemne, sztampowe i bez wyrazu. Zack Snyder nie rozumie, że samo wysadzenie w powietrze bomby atomowej nie wystarczy. Trzeba to jeszcze zrobić z pomysłem. Dlaczego do dzisiaj pamiętam i wspominam z przyjemnością zrównanie z ziemią szpitala z Mrocznego Rycerza, a z Batman v Superman już teraz nie mogę przywołać choćby jednej, spektakularnej sceny? Samo pakowanie na ekran wybuchów nie wystarczy. Trzeba jeszcze mieć na nie jakiś pomysł.

Widz siedzący obok mnie podsumował ten film perfekcyjnie jednym zdaniem: przypomina bardzo Dragon Balla.

Niestety w tym przypadku nie jest to komplement.

Aha, i jeszcze jedno. Jeśli widzieliście wszystkie zwiastuny Batman v Superman, to widzieliście ten film. Nie wiem kto postanowił, by w materiałach promocyjnych pokazać wszystko, ale ten ktoś jest skończonym idiotą.

I tyle.

 

Poniżej wersja wideo tego wpisu prosto z mojego kanału YouTube, na który serdecznie Was zapraszam.

Opublikowany przez Szymon Adamus

Szymon Adamus, fan wszystkiego co HD, SD i OK. Widzi martwe piksele i ma cztery pary rąk. W każdej z nich trrzyma pilota.