Halo 4 – jak zaspokoić wygłodniałych gości?


Dla pierwszej gry Halo kupiłem konsolę Xbox. Dla czwartej części polecam Wam zrobić to samo. Nawet jeśli nie jesteście zgłodniali FPSów i boicie się zapalenia spojówek od siedzenia kilka godzin przed ekranem.

Bungie stworzyło Halo w 2001 roku i pokazało całemu światu jak powinno się robić gry FPP na konsole. Nie dość, że pierwsze i kolejne tytuły wyglądały i brzmiały epicko, to jeszcze oferowały znakomity multiplayer i wygodne sterowanie. 11 lat później Master Chief jest już u innej rodziny. Teraz za jego przygody odpowiada studio stworzone przez Microsoft – 343 Industries. Widać, że pracujący tam ludzie czuli oddech fanów na karku i starali się jak mogli, by po premierze nie zamienił się on w splunięcie. Tworząc Halo 4 postawili na prosty i sprawdzony sposób – ma być epicko!

Jeśli myślicie, że Master Chief pokazał już wszystkie sztuczki, to poczekajcie aż zasiądzie za sterami nowego mecha Modliszka, włączy dopalacz w myśliwcu bojowym lub wysadzi w powietrze pierwszą konstrukcję obcych naparzając do niej z wyrzutni rakiet lub z pokładu czołgu. Jeśli podobnie jak mi, seria Halo kojarzy się Wam z epickimi bitwami na otwartym powietrzu oraz zdobywaniem każdego metra w futurystycznych, lekko mistycznych pomieszczeniach, to zapewniam, że nie będziecie zawiedzeni. Szczególnie, że w odróżnieniu od opisywanego niedawno Medal Of Honor Warfighter po zakończeniu kampanii czeka Was jeszcze multiplayer, w który lepiej nie wsiąkać, jeśli musicie wstać wcześnie rano. Trybów gier jest więcej niż będziecie w stanie ogarnąć w jeden wieczór, chętnych do gry ludzi masa, a broni i dodatków do odblokowania dostatecznie dużo, by wywołać syndrom „jeszcze tylko raz”.

Najlepszą rekomendacja tej gry jest chyba fakt, że gdy usiadłem do niej w okolicach południa, to pad odłożyłem dopiero o 2 w nocy po przejściu całej kampanii i dobiciu do piątego poziomu w multiplayerze. Halo 4 jest jak posiłek, o którym marzycie wiele godzin, a gdy wreszcie do niego siadacie, to spełnia prawie wszystkie Wasze oczekiwania. Jest odpowiednio doprawiony, dostatecznie syty i wyjątkowo aromatyczny byście błagali o dokładkę.

Oczywiście nawet w najlepszej potrawie trafiają się czasem niedogotowane składniki. W Halo 4 jest ich kilka.

Po pierwsze twórcy usunęli sieciowy tryb Firefight, czyli odpieranie zabójczych fal wrogów. Wielka to szkoda, bo był to jeden z najbardziej wciągających elementów multiplayera ostatnich gier. Zamiast tego w „czwórce” są misje co-op Spartan Ops rozgrywane z trojgiem innych graczy. Też fajne, ale za krótkie (około 10 minut na jedną misję w 4 osoby) i za proste bym czuł się usatysfakcjonowany.

Wkurzyła mnie też polityka lokalizacyjna gry. Halo 4 zostało spolszczone w całości, co jest akurat pozytywne. Mniej ciekawy jest pomysł, by w wersji PL nie dać możliwości włączenia oryginalnej ścieżki dźwiękowej z napisami. Jeśli kupicie grę z dubbingiem i się on Wam nie spodoba, to niestety  jesteście skazani na polskie dialogi. Piszę „skazani”, bo dubbing momentami potrafi wnerwić. Cortana non stop drze się z ekranu jak zarzynana, nawet wtedy gdy spokojnie chodzimy sobie po korytarzach szukając nowej broni. Krzysztof Banaszyk jako Master Chief sprawdza się nie najgorzej, ale niektóre teksty jego i innych bohaterów brzmią, jakby zabrakło dodatkowej korekty. Dużo tu równoważników zdań i dziwnych zwrotów jakby prosto z translatora. No i nie oszukujmy się, Steve Downes jest nie do pobicia w roli Master Chiefa.

Zupełnie niepotrzebnie przetłumaczono też niektóre zwroty lub nazwy własne. Powiedzcie czy taki tekst może brzmieć dobrze w spektakularnej opowieści SF:

Rozgrzewam Maczetę w hangarze 11. Cokolwiek zrobiła ci Bibliotekarka, zadziałało.

W tym momencie całe napięcie pęka jak bańka mydlana, bo nie mogę się przestać śmiać :)

W grze jest też sporo misji polegających na wysadzeniu kilku elementów, czy wciśnięciu kilku przycisków. Na szczęście twórcy starali się te sekcje urozmaicać, tak by nie było monotonnie. I nie jest. W Halo 4 gra się płynnie od początku do końca i co misja robi się coś nowego. Czasem są to drobne dodatki, innym razem coś poważniejszego, ale zawsze dostajemy coś ekstra, by nie stracić zainteresowania.

Ostatni minus to fabuła. Ta seria nigdy nie zachwycała wybitnym scenariuszem. Same pomysły były świetne, ale wykonanie dość tandetne. A jak wiadomo, to w szczegółach tkwi diabeł. W Halo 4 jest podobnie. Niczego Wam zdradzać nie będę, ale powiem tylko, że jeśli do tej pory nie pogubiliście się w zawiłości tego świata, to teraz będziecie mieli ku temu najlepszą okazję. Dodatkowo sam Master Chief nie jest już „zwykłym” żołnierzem walczącym o dobro ludzkości, ale kimś na wzór mesjasza. Co za dużo to nie zdrowo.

Rewelacyjnie wypada za to wizja ludzkich sił międzygwiezdnych, które stały się taką potęgą, że mogą rzucić na kolana cały wszechświat. Klimat jaki wylewa się z animowanego filmu uzupełniającego pierwsze misje Spartan Ops można porównać do tego co widzieliście w filmie „Starship Troopers”. Zarówno pod względem klimatu, jak i rozmachu produkcji.

 

Zatem jaki jest przepis na zaspokojenie żarłocznych tłumów? Dać im wszystko! Po co decydować się na jeden pojazd, jeden tryb gry, konkretną scenę batalistyczną, wybraną broń czy pojedynczy smaczek, skoro można wrzucić je wszystkie do kotła, zamieszać, doprawić i podać gościom!

W teorii mógł z tego wyjść niestrawny bigos. Jeśli jednak każdy z elementów jest dopieszczony do granic możliwości, a twórcy wiedzą jak i nie boją się urozmaicać posiłku na każdym kroku, to nie będziecie chcieli odejść od stołu. Ja na pewno do niego wrócę jeszcze nie raz.

 

Opublikowany przez Szymon Adamus

Szymon Adamus, fan wszystkiego co HD, SD i OK. Widzi martwe piksele i ma cztery pary rąk. W każdej z nich trrzyma pilota.