Fantazje o harcach pod pierzyną z doświadczoną mamuśką, to tak naprawdę chęć zabawy z kimś doświadczonym, kto wie co robi, ma lata praktyki, a do tego styl ukształtowany starą szkołą. Gra „Deus Ex: Human Revolution” to właśnie taki seksowny MILF.
Stara szkoła
Od początku gry wstępnej widać, że Human Revolution, to tytuł stworzony w jednym, konkretnym celu – byśmy podniecili się na myśl o dawnych czasach. Gameplay jest tu tak old-schoolowy, że można albo zasnąć z nudów, albo zakochać się po uszy. Wbrew temu co sugerowały niektóre zwiastuny, zabawa z tą grą to nie jest szybki numerek z dużą ilością fajerwerków. To klimatyczna sesja miłości tantrycznej z bardzo ważnymi elementami skradania, podchodów, wyczekiwania na właściwy moment i atakowania z zaskoczenia. „Deus Ex: Human Revolution” bardziej przypomina delikatne igraszki z przeciwnikami pierwszych części „Splinter Cella”, niż ostry petting znany z nowych pseudo-RPGów. W grze są nawet dwa osiągnięcia, których uzyskanie wymaga przejścia gry bez zabijania kogokolwiek i bez włączania chociażby jednego alarmu. I o dziwo przy dostatecznym samozaparciu można je zrobić bez problemu.
Cała ta starodawna otoczka ma oczywiście jeden cel – przypomnieć klimat pierwszego „Deus Exa”. Ta gra z 2000 roku jest dzisiaj owiana bardzo gęstą mgiełką kultu. Zresztą całkowicie zasłużoną.
Pierwszy „Deus Ex” wygląda dzisiaj jakby ktoś dokonał nieudanej implantacji jego silnika graficznego, ale pod względem klimatu to cyberpunk pełną gębą. Świat gry jest prawie żywcem wyrwany z Gibsonowskiego „Neuromancera”. Nowa odsłona serii stara się ten styl kontynuować najsilniej jak się da. Główny bohater ma nawet wszczepione w twarz cybernetyczne okulary. Zaskakująco podobne do tych jakimi chwaliła się Molly Millions z powieści ojca cyberpunku.
Przed zakupem warto więc pamiętać, że to nie jest gra dla każdego. To skradanka w starym stylu, która tylko udaje nowoczesną strzelaninę. To również historia, być może nie aż tak głęboka jakby twórcy chcieli nam wmówić, ale przez ogólny klimat świata wciągająca.
Zmarszczki mimiczne
Problem z seksownymi mamuśkami w kwiecie wieku polega na tym, że mimo dużego doświadczenia i chęci do sprośnej zabawy, czasem widać, że ząb czasu już się w nie wgryzł. Przygody mało sympatycznego Adama Jensena, głównego bohatera nowego Deusa, są tak old-schoolowe, że momentami aż staroświeckie. Twórcy stawiali głównie na klimat, przez co gra nie wygląda tak olśniewająco jak niektóre koleżanki. Fajerwerków wizualnych tutaj nie ma. Wręcz przeciwnie, widać zmarszczki.
Budowa świata wygląda tu trochę jak w genialnym „Vampire: The Masquerade – Bloodlines”.
I o ile możliwość kończenia questów bez strzelania, tylko za pomocą słów, czy ciekawe drzewka rozwoju postaci są pozytywnym tego aspektem, o tyle częste i długie wczytywanie gry już nie. W czasach gdy całe światy gier MMO i sandboksów są otwarte bez loadingów, pasek wczytywania przy zmianie lokacji potrafi wkurzyć.
Bez orgazmu
Największy problem podczas nieprzyzwoitych zabaw z „Deus Ex: Human Revolution” polega na tym, że gra robi wszystko, by jej kochanek nie dostał orgazmu. Początek każdej misji jest podniecający. Środek sprawia, że dostajemy zawrotów głowy i krew spływa do dolnych partii ciała. Zakończenie to jednak zawsze zawsze krępująca cisza i pocieszające słowa słyszane gdzieś z tyłu głowy:
– Nie przejmuj się. Każdemu się to zdarza.
Z jakiegoś dziwnego powodu, do spokojnego klimatu gry wymagającej finezji i skradania, twórcy postanowili dodać idiotyczne walki z bossami wymagające głównie trzymania spustu. Zamiast wykorzystania zdolności hakerskich, skradania i niewidzialności biedny Jensen musi po drodze do bossa zbierać porozrzucane po mapach pukawki, a później wywalać z nich tonę ołowiu. Wszystko to w nudnych lokacjach bez jakiegokolwiek pomysłu na ciekawą walkę.
Niestety problem ze skończeniem w takt fajerwerków dotyczy też finału całej przygody. Nie bójcie się, nie będę nic spoilerował. Powiem tylko, że jest nudno, absolutnie bez pomysłu, a kilka różnych zakończeń gry, to tak naprawdę zlepek zdjęć i filmów dokumentalnych znanych z CNN i BBC nawiązujących do obecnego kryzysu gospodarczego, wojen itp. Po kilkunastu godzinach gorącego seksu, który tak bardzo rozpędza serce, że prawie fizycznie czuć zbliżający się zawał, chyba nie oczekują zbyt wiele mając nadzieję, na przyjemne zakończenie, prawda?
Jakby tego było mało, po kilkunastu godzinach klimatycznej zabawy, gdy już dojdziemy do finału i zobaczymy to żenujące zakończenie, twórcy burzą całkowicie klimat gry wrzucając do napisów końcowych swoje zdjęcia. Słuchajcie panowie! Ja rozumiem, że jesteście dumni ze swojej pracy. Brawo! Wyszło wam. Ale oglądając napisy końcowe do super klimatycznej, cyberpunkowej gry i słuchając rewelacyjnej muzyki Michaela McCanna, nie mam ochoty patrzeć na owłosionego dziada bez koszulki.
Może jestem dziwny, ale już tak mam. Wybaczcie.
Mom I’d Like to Fuck
Mimo nieprzyjemnego dźwięku powietrza schodzącego z sykiem jak z nadmuchanego balonu, słyszanego pod koniec każdego etapu i w finale gry, „Deus Ex: Human Revolution” jest nadal seksownym MILF-em, którego na pewno nikomu nie oddam.
Ta dama nie jest idealna, ma swoje problemy. Ale ma też tak rewelacyjny styl, że na pewno jeszcze nie raz wskoczę z nią do łóżka i pozwolę się zbałamucić. Chyba nawet kupię jej jakieś DLC. Zasługuje na to…