Ten groźny dzieciak z patykiem to ja. Oglądając przeźrocza sprzed kilkudziesięciu lat i grając w Heroes of Might and Magic III zrozumiałem, że technologia jest najlepsza wtedy, gdy łączy się z uczuciami.
Obywatel SD
1920 na 1080 pikseli, 3840 na 2160, 8192 na 4320! Rozdzielczość rośnie. Tak samo jak ilość rdzeni w naszych komórkach, przekątne telewizorów, gigaherce w procesorach komputerów osobistych… Żyję w tym świecie i podnieca mnie on. Cyferki są tylko cyferkami, ale jeśli przekładają się na większą przyjemność z użytkowania sprzętu, nowe, wcześniej niespotykane możliwości lub po prostu większą szybkość, to dostaję wypieków na twarzy.
Mimo to w święta spędziłem sporo czasu w świecie SD. I dawno nie bawiłem się tak znakomicie!
Stary rzutnik slajdów z czasów poprzedniego ustroju, jaki kupiłem mojemu tacie w prezencie, pokazał świat, w którym nie ma wysokiej rozdzielczości. Są stare, zniszczone zdjęcia wyświetlane na diaskopie, którego lampa grzeje się tak bardzo, że jej dotknięcie grozi utratą skóry. I są wspomnienia wskrzeszone na nowo, którym nie straszna nawet pęknięta soczewka.
Dzień później mój szwagier kupił sobie grę Heroes of Might and Magic III HD w wersji na tablet. Osoby śledzące mnie na Facebooku wiedzą, że spędziłem wtedy kilka godzin na patrzeniu jak gra ktoś inny. Taki „lets play” na żywo. Nie ziewnąłem ani razu. Wręcz przeciwnie – prosiłem o więcej. Mimo, że gra ma mechanikę sprzed 16 lat i jedyne poważne zmiany jakie w niej naniesione, to dostosowanie do dotykowych ekranów wyższej rozdzielczości. Bardzo dużo pomógł oczywiście fakt, że trzecia część „Herosów”, to po prostu diabelsko dobrze zaprojektowana gra. Przed ekranem trzymała mnie jednak równie silnie rozgrywka, co wspomnienia.
Uczucia kontra logika
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że stary, gorący jak piec, rzutnik na slajdy używany codziennie bardzo szybko doprowadziłby mnie do szału. Tak samo jak nie łudzę się, że równie leciwy Kasprzak mojej babci, który po kilkudziesięciu latach nadal działa znakomicie, nie zastąpi mi Spotify i kolekcji mp3.
Jednak patrzę na niego przez różowe okulary i słuchanie na nim audycji radiowych raz na jakiś czas sprawia mi przyjemność większą, niż robienie tego samego na najnowszym sprzęcie z Bluetooth, dotykowym wyświetlaczem i milionem stacji internetowych.
Z jednej strony nie chcę już wracać do czasów kaset VHS, których jakość po trzydziestym seansie Kevina samego w domu przypomina bardziej szum nienastrojonej stacji, niż film. Jednak z drugiej strony, gdy na tym pradawnym sprzęcie pamiętającym moje pierwsze dni w szkole, włączam taśmę z młodości, to szarpiący obraz, niewygodny pilot i bucząca głowica sprawiają mi autentyczną przyjemność.
Sentymenty jakimi obdarzam stary sprzęt są zupełnie irracjonalne. To tylko narzędzia, które powinienem bez mrugnięcia okiem wymienić na nowe, szybsze, ładniejsze, wygodniejsze. I oczywiście to robię, bo codzienność XXI wieku lubi miniaturyzację, nowoczesny user experience i opcje sieciowe, których nigdy nie będę w stanie uruchomić na Kasprzaku babci.
Kilka razy do roku zaglądam jednak do kartonu pełnego wspomnień, wyciągam z niego muzealne eksponaty z innych czasów i po przetarciu kurzu na obudowach włączam je uradowany, że nadal działają.
W tym momencie miliony pikseli i tysiące herców muszą poczekać. Magia sentymentów zaprzecza logice i wciąga w inny świat…