Warcraft to jeden z tych filmów, które dostały ostatnio bardzo mocno po tyłkach od recenzentów. W tym przypadku – zasłużenie. Oto pięć powodów dlaczego ten film jest słaby.
Jak zwykle polecam też recenzję w wersji filmowej prosto z mojego kanału YouTube.
Po pierwsze – ekspozycja
Kojarzycie te sceny w filmach akcji gdy postać drugoplanowa siedzi przed komputerem i tłumaczy coś bohaterowi? Takie jest trzy czwarte Warcrafta. Tylko bez komputera. Co drugi dialog jest tu po to, by coś wyjaśnić łopatologicznie bez żadnego ciekawego pomysłu na realizację. To jest to, on jest tym, tamto robi to. Cholernie to nudne i jałowe!
Po drugie – konstrukcja filmu
Warcraft ma naprawdę niezłe pierwsze 20 minut. Reżyser Duncan Jones pokazuje wiele interesujących kadrów, motywacje orków są jasno i ciekawie przedstawione i szybko wchodzimy w typowy klimat growego fantasy. W pewnym momencie czuć idealnie realia gier MMORPG. Mag rzuca czar obszarowy, rycerz naparza w zwarciu, ktoś inny osłania. Wygląda to jak jak sesja WOWa czy Guild Wars 2 ze znajomymi!
Potem jednak wszystko siada kompletnie. Cały środek tego filmu, to skakanie od lokacji do lokacji tylko po to, by dowiedzieć się, że ktoś coś planuje, idzie gdzieś, robi coś itd. I to prawie wyłącznie w formie słabych dialogów. Jest masa znakomitych filmów zbudowanych na gadaniu.. Tarantino robi to dobrze co roku. Jednak żeby miało to sens, to dialogi muszą być wartością samą w sobie. W Warcrafcie służą jedynie do informacyjnego opisywania tego co widać. Sucho, beznamiętnie – jak instrukcje do misji w słabej grze.
Trzecia sprawa – zmiany bohaterów i motywacje
Tak jak wspominałem, motywacje orków na początku filmu są nieźle pokazane i emocjonalnie wciągające.
Później jednak tradycyjnie dla siebie Warcraft wpada w miałkość. Bohaterowie non stop zmieniają strony konfliktu bez wyraźnego uzasadnienia. Na podstawie przeczucia, słabej obietnicy czy po prostu widzimisię łamią ważne postanowienia, swoje charaktery czy sprzymierzeńców. Wbrew logice, tylko po to by pociągnąć dalej fabułę lub doprowadzić do konkretnej walki. Bohaterowie nie zmieniają się tu z powodu wydarzeń wokół nich, tylko po to, by jakieś wydarzenie mogło mieć miejsce.
Do tego żadna z ludzkich postaci nie jest ciekawa. Żadna. Nie chodzi o to że to są klisze. Niech sobie będą. Ale jeśli więź ojca z synem lub miłość męża do żony są pokazane tak sucho, że totalnie nam wisi czy ktokolwiek z nich zginie, to po prostu jest to źle napisane. Bohaterowie są tu tylko pustymi figurkami ustawionymi na wystawce. Mają ładnie wyglądać, czasem pomachać mieczykiem i tyle.
Czwarty problem tego filmu to aktorstwo
Jeśli najlepiej z całego filmu wypadają komputerowe postaci, to wiedz że coś się dzieje.
Paula Patton używa trzech wyrazów twarzy, z których każdy jest oparty na mocnym ściąganiu brwi. Dominic Cooper jest tak suchym i beznamiętnym królem, że w tej sztuce prześciga go tylko jego równie bezuczuciowa żona. Przeczuwam tu problemy małżeńskie królewskiej pary. Jest to ciekawe o tyle, że dwójka tych aktorów, Cooper i Ruth Negga, grają obecnie w serialu Preacher i tam sprawdzają się znakomicie. Czyli umieją grać. Tylko nie w Warcrafcie.
Ben Schnetzer jest magicznym odpowiednikiem stępionego gwoździa – równie nieciekawy i beznamiętny. Z kolei Travis Fimmel znany z seriali Wikingowie, główny bohater po ludzkiej stronie konfliktu w Warcrafcie, jest jak Aragorn po wylewie. Niby te same cechy i motywacje, ale jakby stracił umiejętności wizualnego wyrażania uczuć. Jego związek z synem jest tak suchy, tak totalnie wyzbyty z realistycznie pokazanych emocji, że film musi raz za razem przypominać nam dialogami że to rodzina, bo inaczej można by ten fakt przegapić. Jedynie Ben Foster jako obrońca Medivh gra silniej, ale on z kolei wchodzi w nuty przesady i momentami wygląda jak parodia lub postać z fanowskiego filmiku nakręconego w garażu.
Problem z tym aktorstwem polega na tym, że zabija ono wszelkie napięcie czy podniecenie losami bohaterów. Przejąć można się tylko kilkoma orkami, ale ich scenarzyści systematycznie odkładają na drugi plan, próbując z ludzi zrobić najważniejsze postaci. Tylko, że nikt z ludzi nie jest tu ani specjalnie ciekawy, ani dobrze zagrany.
Ostatni problem Warcrafta to zakończenie
Jest ono tu tylko po to, by Blizzard mógł zrobić następne części. To jeden z tych filmów, którego twórcy w pogoni za budowaniem nowego uniwersum mającego zarabiać tryliony dolarów, zapomnieli że najlepiej robi się to po prostu dobrym filmem.
Z jednej strony na bezrybiu i Warcraft ryba. Filmów fantasy brakuje jak kultury w League of Legends, więc każda produkcja cieszy.
Z drugiej strony jeśli mają to być produkcje tak nijakie i warsztatowo słabe jak Warcraft, to może lepiej niech ich w ogóle nie będzie.
Warcraft to film, który zapewnia fan service i osobom zakocham w tym uniwersum da liczne powody do małych uśmieszków. Niektóre kadry, lokacje i bohaterowie są wręcz żywcem wyjęte z gier. Jednak poza tym, to niestety po prostu bardzo słabo zrobiony film, którego efekty za setki milion dolarów nie są w stanie przykryć konstrukcyjnych, aktorskich i scenariuszowych wad.
Od ponad 20 lat czekamy aż ekranizacje gier wideo zaskoczą jakością i zaczną spełniać nasze oczekiwania. Póki co mamy dwa dobre filmy. Warcraft zdecydowanie nie jest jednym z nich.