Na początku tego roku życie tysięcy fanów RPG na całym świecie nabrało nowego sensu. Dowiedzieli się, że po 14 latach powraca Baldur’s Gate. Jeden z najlepszych RPG-ów w historii. Już jest. Już go mam. Czy wspomnienia z dzieciństwa wygrają z upływem czasu?
Jeśli ktoś zaczął bawić się grami wideo po Baldurze, to zapewne nie wie o co tyle hałasu. Jednak każdy kto swego czasu żonglował pięcioma płytami CD doskonale zdaje sobie sprawę o co chodzi.
Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę.
Znacie to? Jeśli tak, to po „Baldur’s Gate: Enhanced Edition” powinniście sięgnąć w ciemno. Co prawda póki co głosu Piotra Fronczewskiego nie usłyszycie, bo aktualnie gra nie zawiera polskich ścieżek dźwiękowych (tylko tekst w wersji beta, z drobnymi błędami), ale to absolutnie najlepsza okazja, by powrócić do świata Wrót Baldura. Gra jest odświeżona, ale tylko lekko. To nie jest remake taki jak np. „XCOM: Enemy Unknown”. W istocie to ten sam Baldur co dawniej, tylko z niektórymi funkcjami przeniesionymi z Baldur’s Gate 2 czy modów. Dostosowany do nowego sprzętu tak by można go było odpalić bez problemu w wysokiej rozdzielczości bez bawienia się w modyfikacje. Z czasem pojawi się też wersja na iPada i tablety z Androidem. Póki co jest opóźniona.
Tak więc starzy wyjadacze mają po co wracać. Absolutnie nie będziecie zawiedzeni. Mogę się założyć, że z czasem pojawi się jeszcze polonizująca łatka (oficjalna lub nie) i już w ogóle będzie kosmiczna zabawa.
Sprawdzając wczoraj z żoną tryb multiplayer zastanawialiśmy się czy tak samo zadowoleni będą nowi gracze, zupełnie zieleni jeśli idzie o świat Baldura. Bądź co bądź jest do gra w bardzo starym stylu. Walka nie ma niczego wspólnego z hack and slashami, bardzo dużo się tu wędruje, trzeba myśleć taktycznie, dużo czytać i uważać na to co się mówi w rozmowach. Trzeba też często zachowywać stan gry, bo nigdy nie wiadomo kiedy z krzaków wyskoczy ork mag czy biały wilk i pożre nam połowę drużyny.
Wystarczy wspomnieć pierwsze spotkanie z mroczną elfką Viconią DeVir. W dzisiejszych czasach gdybyśmy spotkali postać, którą można przyłączyć do drużyny i musieli ją bronić przed ścigającym ją napastnikiem, to zapewne nie byłoby szans, by ta postać zginęła. W roku 1998 było jednak inaczej. Trudniej. Jeśli gracz wejdzie nieprzygotowany na mapę Peldvale i natknie się na tę seksowną kapłankę w opałach, to bardzo możliwe, że ją straci. Na zawsze (no, może do czasu Baldur’s Gate II ;).
Jakby tego było mało, w tej grze trzeb spać, by móc rzucać czary, po śmierci naprawdę giniemy i ratuje nas tylko load, jest masa statystyk, dużo tekstu i tajemnicze wartości takie jak THAC0. Samo tworzenie postaci trwa tu dłużej niż niejeden quest w nowych tytułach. Czy gracze nie czujący do tego tytułu sentymentu mogą się dobrze bawić?
Jeśli znacie kogoś takiego lub sami jesteście nowi w tym świecie – napiszcie. Ja mogę tylko gdybać. Według mnie wymagający gracze będą zachwyceni. Bez względu na to czy wychowali się na tej grze, czy nie. Nowe, niezbyt udane RPGi takie jak „Dragon Age II” pokazują, że pod względem wymogów co do gier RPG niewiele się tak naprawdę zmieniło. Gracze nadal nie godzą się na średniaki. Z drugiej strony mamy rozbudowanego „Wiedźmina”, pierwsze „Dragon Age” czy „Skyrim”, które z miejsca stały się hitami. Właśnie dzięki poważnemu podejściu do tematu i zrozumieniu jednego ważnego faktu – dobry RPG to nie tylko walka. Świat musi być ciekawy, questy wciągające, bohaterowie intrygujący, a dodatków dostatecznie dużo, by zatopić się w tej rzeczywistości bez reszty.
I taki jest Baldur’s Gate. Zarówno oryginalny, jak i w wersji odświeżonej.
Nowi gracze mogą mieć tylko nieco problemu z zaakceptowaniem mechaniki, która rzeczywiście jest wolniejsza i mniej przyjazna użytkownikowi niż w nowych grach. Przypuszczam, że nowych odbiorców ta gra będzie w stanie na początku zmęczyć. Jeśli jednak pograją chociaż z godzinę (a w tej grze mija ona jak pięć minut), to mogą się zakochać po uszy.
Oby. Jeśli tak będzie, to następna w kolejce będzie odświeżona wersja „Baldur’s Gate II”, a potem być może „Baldur’s Gate III” w już zupełnie nowej oprawie, ale nadal starym stylu. Miejmy nadzieję, bo jeśli określenie „stara szkoła” jest dla kogoś wyznacznikiem wysokiej jakości, to „Baldur’s Gate” nie może być bardziej stary.