Komputer… Tekstury… Akcja! Na wirtualną scenę wchodzi Marilyn Monroe pod pachę z Humphrey’em Bogartem i Charlie Chaplinem. Czy za 25 lat ludzie będą jeszcze potrzebni na planach filmowych?
O wirtualnych aktorach pisałem już dwukrotnie na blogu. Raz odniesieniu do Golluma, Termionator: Genisys i nagiej pupy Natalie Portman, a później po premierze filmu Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów, w którym były sceny, w których większość tła, rekwizytów, a także postaci, była wygenerowana komputerowo.
Powoli przestaje to widzów dziwić. W 2009 roku w filmie Terminator Salvation zdigitalizowany Arnold Schwarzenegger pojawił się tylko w kilku scenach, na kilkadziesiąt sekund. Siedem lat później cyfrowa wersja Petera Cushinga ma już pełnoprawną rolę w filmie Rogue One: A Star Wars Story.
W zaledwie 7 lat przeszliśmy od etapu eksperymentowania na małą skalę, do nadal drogiej, ale już na tyle doskonałej technologii, by realistycznie odtworzyć nieżyjącego aktora i nie ukrywać go w cieniu, nie chować za kotarą, tylko pokazać na pierwszym planie.
Co będzie za kolejne 7, 17 czy 27 lat? Jak zmieni się zawód aktorów w czasach, gdy każdy, domowy komputer będzie w stanie wygenerować cyfrowe postaci niemożliwe do odróżnienia od rzeczywistych? Czy ludzie będą jeszcze w ogóle potrzebni na planach filmowych?
O wirtualnych aktorach rozmawiam z Tomkiem Pstrągowskim, którego na pewno kojarzycie czy to podcastu Niezatapialni, czy z serii filmów, które razem robimy.
Fot. Wallhaven