Wczoraj miałem naprawdę zły humor. Taki obezwładniający, gdy wszystkie decyzje podjęte w życiu wydają się być najgorszymi. Nie lubię takich uczuć. Nie pozwalam im kiełkować. Szybko zalewam je pozytywnymi emocjami.

Negatywny humor nie pojawił się nagle. Rósł gdzieś w środku powoli od kilku dni. Zaczął już kiełkować i w niedzielę wypuścił pierwsze listki. Brunatne, ostre, rzucające cień na wszytko inne.

To było dziwne uczucie, bo z jednej strony wiedziałem, że go nie chcę, a z drugiej pokazywało inny, dziwnie hipnotyzujący świat. To trochę tak jak z oglądaniem horrorów, gdy nie jesteś ich fanem. Jeśli już zdecydujesz się na taki seans, to jesteś przerażony, prawie cierpisz fizycznie zaciskając mocno zęby i dusząc fotel bladymi palcami, z których odpłynęła krew… Ale patrzysz w ekran dalej. Przerażający świat przyciąga twoją uwagę i zachęca innością.

Film kończy się jednak po dwóch godzinach, a paskudnie zły humor, pełen owłosionych, robaczych myśli pełzających pod czaszką może wyrządzić szkody na dłużej. Zaczynasz kwestionować swoje wybory. To co najpiękniejsze w twoim życiu nagle jawi się w odcieniach szarości. Wątpisz w rzeczy, które do tej pory były fundamentem twojego szczęścia.

Nie możesz na to pozwolić!

Pierwszy krok w stronę mrocznych gór złego samopoczucia można postawić bardzo łatwo. Jednak im dalej zajdziesz tą ścieżką, tym trudniej będzie z niej zawrócić.

 

Złe dni trzeba zmieniać radością! Jak najszybciej i bez litości.

Należy momentalnie zwrócić się w stronę tego, co jest w Twoim życiu definitywnie i bezdyskusyjnie dobre. W moim przypadku była to moja cudowna żona (często jest).

Przytuliłem ją mocno, ucałowałem w pachnącą głowę i pozwoliłem odpocząć oczom od mroku na pół godziny hipnotyzując się jej miarowym oddechem i spokojnym rytmem serca. Zasnąłem w cieniu, obudziłem się zalany słońcem. Pochwyciłem szybko to wrażenie, czując jeszcze mrok czający się z tyłu głowy. Uczepiłem się pozytywnej zmiany szponami i zmusiłem sam siebie, by przelać je na kolejne 20 minut prozy życia.

Wyjrzałem za okno na dzieci bawiące się przed blokiem. Zjadłem słodki kawałek dojrzałej pomarańczy, powoli i głęboko skupiając zmysły na feerii smaków rozlewających się po języku. Włączyłem skoczny utwór pełen radości. Obejrzałem kilka zabawnych gifów i ulubionych filmów z prywatnej playlisty stworzonej specjalnie na poprawę humoru.

Później podziękowałem żonie za jej energię i pilnowałem się bardzo mocno, by uśmiech nie znikał z mojej twarzy przez kolejne 20 minut, a całe moje ciało pozostało naprężone i silne.

To działa. Możemy programować samych siebie, a język którym się to robi znamy wszyscy od kołyski. Jest zapisany w naszym DNA.

Tak więc jeśli masz dziś naprawdę zły dzień, to zrób jedno – daj mu szansę. Daj SOBIE szansę na lepszy humor. Skup się na tym co zawsze sprawia Ci radość. Osobie, zwierzęciu, rzeczy, czynności… nie ważne. Musi to być tylko coś, czego radość jest dla Ciebie niepodważalna.

I pozwól kiełkować pozytywnym emocjom.