Mają kredyty na 30 lat, odpowiedzialne stanowiska i obowiązki. To „dzieciaki” grające w Pokémon GO. Jestem jednym z nich mimo, że zanim smak gry stał się słodki, był nieco gorzkawy.

Jeśli nie kojarzycie Pokémon GO, to po pierwsze wyjdźcie spod tego kamienia, bo jeszcze coś Wam się stanie, a po drugie uświadomcie sobie, że to po prostu gra… Choć nie tylko.

Koncepcja bazuje na pomysłach z takich produkcji jak Ingress (stworzonej przez firmę Niantic, producenta Pokémon GO), Zombies, Run! czy Geocaching. To połączenie świata wirtualnego, widzianego na ekranie komórki, z realnym, po którym musimy się poruszać, by osiągnąć jakiś cel. W przypadku Pokémon GO jest nim znajdywanie i łapanie pokemonów. Fizycznie, poruszając się po okolicy na własnych nogach, ale i wirtualnie, widząc stwora na komórce czy tablecie.

Mamy tu więc elementy typowego dla pokemonów zbieractwa, ale też aktywności fizycznej, bo mimo, że niektóre cwaniaki podpinają komórki do dronów, to większość graczy szuka Pikachu po prostu za nim łażąc.

Jeśli jeszcze Was to nie podnieca, to pomyślcie o skali. Na przykład Amerykanie używają obecnie Pokémon GO częściej w ciągu dnia niż Snapchata, Twittera czy Instagrama. Eksperci uważają, że do końca roku gra może zarobić dla swojego producenta miliard dolarów.. Akcje firmy Nintendo (która posiada 33% udziałów w marce Pokémon) podrożały o 36% w dwa dni od premiery gry, a wartość całej firmy wzrosła o 9 mld. dolarów. A są to dane sprzed tygodnia, więc… Sami rozumiecie.

 

Gorzki smak na początku…

Mamy więc nie tylko mega hit, ale i kulturowy fenomen. Moje początki z nim są jednak nieco gorzkie. Przede wszystkim z powodu tego szczura Pikachu!

Po włączeniu gry zakładacie konto, tworzycie postać i polujecie na pierwszego pokemona. Do złapania jest Bulbasaur, Charmander lub Squirtle… albo Pikachu.

Wiedzieliście o tym? Bo ja nie. W czasie treningu trzeba odejść od trzech, wspomnianych wyżej Pokemonów i gdy się zrestartują, to obok nich pojawi się Pikachu.

Do diabła! Ja chcę mieć Pikachu! Wiem, że później też go znajdę i w końcu go złapię, ale fajnie, by było mieć go jako pierwszego pokemona. Charmander, którego wybrałem, też jest świetny, ale I choose you Pikachu!

Chyba, że nie…

O możliwości zdobycia elektrycznej myszy dowiedziałem się mając 4 poziom, więc usunięcie konta i zaczęcie od początku nie byłoby zbyt bolesne… gdyby było możliwe.

Teoretycznie możecie to zrobić, ale w praktyce proces nie należy do zbyt intuicyjnych. Na stronie producenta czytamy, że jedyna droga do usunięcia na stałe konta w Pokémon GO, to napisanie do firmy maila. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie fakt, że zajmie im to kilka tygodni. Ja zdążyłem już podpiąć konto pod profil Google i podoba mi się mój login. Więc na Pikachu jeszcze poczekam.

Mocno mnie to wkurzyło. Miałem ochotę rzucić grę w diabły, bo trochę jak dziecko poczułem się zwyczajnie rozczarowany. Pika, Pika.

Na szczęście na otarcie łez poszedłem do parku.

I wszystko się zmieniło.

 

…słodki finisz

Jeśli myślicie, że Was to nie rusza, że sukces gry nie imponuje, a tak w ogóle, to nawet nie dotyczy, bo przecież to Stany Zjednoczone i reszta świata, to zainstalujcie Pokémon GO i idźcie do parku w swoim mieście.

Moja cudowna żona, która oczywiście wciągnęła się w grę pierwsza, bo kocha takie zabawy, stwierdziła, że czas najwyższy pospacerować i nałapać pokemonów w jednym z poznańskich parków. Zanim usiedliśmy na ławce, spacerowaliśmy po nim kilkanaście minut. W tym czasie spotkaliśmy około 20 osób, które podobnie jak my łapały pokemony. Na zdjęciu poniżej złapałem 9 osób szukających pokemonów.

Pokémon GO w parku

Poznacie takie osoby po tym, że snują się powoli z komórkami przed sobą, co jakiś czas zatrzymują, a przechodząc obok nich słychać na przykład takie zdania:

Najbardziej chciałbym Snorlaxa, ale na starcie wziąłem Charmandera i chciałbym go ewoluować do Charizarda.

I w tym momencie gorzki smak znika.

Momentalnie czujecie, że jesteście częścią czegoś wspaniałego! Miliony ludzi na całym świecie tak samo jak Wy siedzi teraz gdzieś na ławce, przegląda listę swoich kolorowych stworków i rozmawia ze znajomymi o tym, jakiego by chcieli mieć.

Cynicy mogą powiedzieć, że i tak cały czas patrzymy w komórki, ale to nieprawda. Pokémon GO jest tym dla gier mobilnych, czym Twitter dla mediów społecznościowych. Wymaga tej „zimnej, paskudnej elektroniki” i elementu wirtualnego, ale za ich pomocą często przenosi nas w gorące grono starych lub nowych znajomych w świecie rzeczywistym. Myślimy o tym samym, mówimy o tym samym, robimy to samo. Łączy nas poszukiwanie kolejnego stworka, którego przecież nawet tam nie ma. Ale jest! Dla nas jest. Stoimy obok siebie w parku, śmiejemy się i rzucając kulkę w stronę Pidgey’a rozmawiamy o kolekcji.

– Pokemon? – Zapytałem nastolatka przechodzącego obok w gronie znajomych.
– No jasne!
– Ile już masz?
– 28. Dopiero zaczynam.
– Pikachu?
– Jeszcze nie, ale właśnie idę złapać Rattata.

Objąłem dłoń żony, wstaliśmy i poszliśmy zrobić to samo. Mam go!

Pokémon GO Rattata