Jeśli wchodzicie na mój blog, bo lubicie gadżety, nowe technologie i zapach przyszłości docierający z najbardziej zaawansowanych laboratoriów świata, to mam dla Was pracę domową – „Mission: Impossible – Ghost Protocol”. Ten film, to skondensowana do dwóch godzin dawka gadżeciarskiego orgazmu. Nowy James Bond odchodzi od technicznych wspomagaczy. Nowy Ethan Hunt nie może się bez nich ruszyć na dwa metry.
Nawarstwienie zwariowanych zabawek w tym filmie w sumie nie powinno nikogo dziwić. Gadżety były zawsze integralną częścią świata Mission Impossible. I to nie tylko nowych ekranizacji, ale i oryginalnego serialu.
W Ghost Protocol twórcy przeszli jednak samych siebie. Osoby nieprzygotowane na taką ilość gadżetów mogą poczuć się przez nie przytłoczeni. Praktycznie każda kolejna, wybuchowa scena wprowadza jakąś nową zabawkę. Jeśli myślicie, że to co widać na zwiastunie to już wszystko, to zapewniam, że jesteście w dużym błędzie.
Poznawanie nowych zabawek w tym filmie, to jedna z największych frajd podczas seansu. Nie będę jej więc wam psuł. Na zachętę powiem tylko, że w pierwszych 40 minutach pojawia się:
- kurtka z wbudowaną poduszką powietrzną – do skakania z dachu,
- świecąco-buczące „coś” do sejsmicznego niszczenia betonu,
- przenośny, rozkładany ekran dużej przekątnej z wbudowanym projektorem i kamerą śledzącą wzrok do tworzenia symulacji obrazu (to trzeba zobaczyć),
- transmiter dźwięku wysyłający go na odległość,
- a nawet soczewki kontaktowe z ekranem, o których przecież ostatnio tak dużo się mówi.
Reżyser Brad Bird pokazał już w filmie animowanym „Iniemamocni”, że umie ciekawie wykorzystywać gadżety. Tutaj robi to samo, tylko bardziej intensywnie. Tom Cruise wspina się po Burj Khalifa z elektronicznymi rękawiczkami na dłoniach, Jeremy Renner unosi się nad ziemią dzięki magnesom, Simon Pegg marzy cały czas o masce, a dostaje sztuczną rękę, Paula Patton steruje bezzałogowym, czerwonym balonikiem, Josh Holloway skacze z dachu i nic mu się nie dzieje, a na deser pojawia się jeszcze Ving Rhames i pokazuje Tomkowi Fuck You!
Piszę to wszystko dlatego, że film jest mokrym snem takich nerdów jak ja, którzy idąc do kina na produkcję za 140 milionów dolarów ze słowami „mission” i „impossible” w tytule, oczekują właśnie wspomnianej przesady. „Mission: Impossible – Ghost Protocol” jest pod wieloma względami filmem w starym stylu. Takim, w którym bohaterowie mogą zrobić wszystko co tylko chcą, ich techniczne zabawki są realne, ale mocno przesadzone, a kolejne akcje coraz bardziej spektakularne. W czasach gdy James Bond nie jest już największym gadżeciarzem na osiedlu, taka wizja pracy szpiegów jest odprężająca. Głupkowata, ale odprężająca.