Czasem mam wrażenie, że gracze są jak zombie. Dużo ryczą, często gryzą, ale koniec końców idą tępo pod lufy marketingowych karabinów. Oglądam sobie relacje z targów E3, największego święta graczy i jedyne o czym mogę myśleć, to jakim cudem niektóre gry tak dobrze się sprzedają?
Chodzi o brak kreatywności twórców i przyzwolenie na taki stan ze strony odbiorców. Obecnie najlepiej zarabiającymi seriami gier są między innymi Call of Duty, Simsy, Grand Theft Auto. Über popularne jest też oczywiście wszystko co ze swoich trzewi wydali Blizzard („Starcraft”, „World Of Warcraft”, „Diablo”) i od niedawna też Battlefield, który zmienia się powoli w drugiego CODa. Mistrzem ceremonii jest też Mario, który jakimś cudem cały czas zarabia dla Nintendo miliony i na Wii U będzie robił dokładnie to samo. Patrząc na listę top 10 odnoszę wrażenie, że w pewnym momencie została przekroczona masa krytyczna akceptacji przeciętności. No bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że każde kolejne „Call Of Duty” sprzedaje się tak dobrze, mimo że równie dobrze mogłaby to być jedna gra z masą dodatków? Dlaczego tak niedorobiona gra jak „Diablo 3” znika z półek sklepowych w kilka godzin, a „Bulletstorm”, który nie był wybitny, ale przynajmniej starał się nam zaserwować coś nowego, okazuje się finansowym rozczarowaniem?
Dobrze chociaż, że twórcy umieją jeszcze stworzyć coś, co potrafi przykuć moją uwagę chociażby klimatem. Do pełni szczęścia brakuje mi jednak przekonania, jakoby „The Last of Us” miało naprawdę głęboki, zmuszający do zastanowienia nad człowieczeństwem, scenariusz, a „Watch Dogs” było czymś więcej niż tylko klonem GTA z fajnymi gadżetami. Może się zdziwię. Może twórcy pójdą w stronę czegoś głębszego. Bardzo na to liczę. Ale przypuszczam, że skończy się jednak na głupiej napierdzielance i dziesięciu kontynuacjach.
Czy gracze mają tak grube klapki na oczach, że naprawdę nie są w stanie odróżnić kolejnego klona od czegoś nowego? Ot chociażby takie tytuły Quantic Dream. Pamiętacie „Heavy Rain”? Gra nie była idealna, ale jej twórcy chociaż starali się zaserwować nam coś dojrzałego i innego niż wszędzie. Prezentacja Kary to potwierdziła, a „Beyond: Two Souls”, pokazywane na E3, zcementowało moją wiarę w tę firmę.
Naprawdę dobrze napisanych, dojrzałych gier dla inteligentnego odbiorcy brakuje. A przecież gry wideo są medium, które mogłoby z łatwością stać się nie tylko najważniejszą maszynką do zarabiania pieniędzy, ale również najbardziej odpowiednim miejscem dla upuszczenia kreatywnej pary przez prawdziwych artystów. Mimo to jestem absolutnie pewien, że „Beyond…” zarobi jakieś 100 razy mniej niż nowy Black Ops, czerstwy jak tygodniowy suchar spod lady „Medal of Honor” czy równie nieciekawe i od dawna ciągle takie samo „Halo”.
Tylko żeby było jasne, ja nie mówię, że każdy kto gra w „Call Of Duty” to idiota, fani „Halo” nie potrafią za siebie decydować, a fanboje Blizzarda zgłupieli. Sam kiedyś kupiłem konsolę dla Master Chiefa, raptem przedwczoraj grałem z żoną do nocy w „Diablo III”, a co tydzień siadam na kilka godzin do „Battlefielda 3„. Zadziwia mnie tylko, że przy całej tej wrogości jaką non stop widzę w społeczności graczy, potrafią oni też wybaczać tak wiele. Czytając relacje z trwającego E3 słyszę jaką to „Star Wars 1313” ma rewelacyjną grafikę i jak epiczny będzie „Gears of War: Judgment”. To trochę tak jakby podniecać się tym, że w nowym filmie Michaela Bay’a będzie jeszcze więcej wybuchów. Czy naprawdę nie potrzeba nam już do szczęścia niczego więcej? A może by tak dla odmiany po prostu nie kupić nowego Mario jeśli będzie wtórny i zbojkotować Resident Evil, jeśli nie zaoferuje czegoś naprawdę innowacyjnego?
Ehh. Piszę to bez jakiejkolwiek wiary. Wczoraj wieczorem słyszałem taką oto rozmowę dwóch graczy „Battlefielda 3” na temat nowego pomysłu na wyciskanie z nich kasy – płatnej usługi Premium z dodatkami, które jeszcze kilka lat temu dostalibyśmy pewnie za darmo.
- Masz już Premium?
- Jasne! A ty kiedy kupujesz?
- Dzisiaj. Nie mam kasy, ale najwyżej nie będę miesiąc jadł. Nie mogę przecież być jedynym, który tego nie ma!
Dzięki Bogu, że mam mniej czasu na granie niż kiedyś. Przynajmniej ze spokojem zapominam o miernocie i nie przejmuję się, że przez miesiąc będę głodował, bo akurat wyszedł jakiś nędzny dodatek, bez którego podobno nie mogę żyć. Otóż mogę. I będę.