Jeśli kojarzysz Strefę Mroku, Johna Carpentera, lubisz Stephena Kinga i Stevena Spielberga, to serial Stranger Things jest dla ciebie. Nie jest ideałem, ale cholernie blisko mu do niego.
Jak zwykle wpis możecie obejrzeć w wersji filmowej na moim kanale YouTube.
Stranger Things, nowy oryginalny serial Netflixa, to ukłon w stronę kina i telewizji lat 80-tych. Ukłon bardzo niski. Nie musisz wiedzieć o czym opowiada fabuła, by wiedzieć czy Ci się spodoba. Wystarczy, że przypomnisz sobie takie seriale jak Strefa Mroku, The Outer Limits czy Niesamowite historie. Ewentualnie pomyśl o wczesnych filmach Stevena Spielberga, Johna Carpentera lub powieściach Stevena Kinga.
Widać jak na dłoni, że bracia Matt i Ross Duffer, twórcy serialu, scenarzyści i reżyserzy większości z ośmiu odcinków, chcieli zrobić niski ukłon w stronę lat 80-tych, a Netflix dał im bardzo dużo swobody. Muzyka jak u Carpentera, młodzi bohaterowie jak w E.T. Spielberga, małe miasteczko targane tajemniczymi wydarzeniami jak u Kinga. Miłość do tego okresu i tych twórców aż wylewa się z ekranu!
Jest to tym bardziej przyjemne, że walory produkcyjne i dbałość o szczegóły serialu stawiają go na równi z produkcjami kinowymi. Scenografia, kostiumy, a nawet realistyczna, a nie idealistyczna charakteryzacja aktorów zachwycają. Podobnie jak zdjęcia, kolorystyka i muzyka. Autorzy dodali nawet małe, czarne pasy na dole i górze ekranu, by widz bardziej czuł się jak w kinie, a nie przed telewizorem.
Produkcyjnie jest to perełka. Klimatycznie – diament!
Czy ma skazy? Kilka tak.
Pierwszy sezon jest o jakieś dwa odcinki za długi. W pewnym momencie historia nie ma już nic więcej do opowiedzenia, ale scenarzyści ciągną ją dalej rzucając nieco sztuczne kłody pod nogi bohaterów. Lepiej dla serialu, choć o wiele trudniej produkcyjnie, byłoby, gdyby na sezon składały się dwie niezależne opowieści w postaci 4-5 odcinków. Klimat Strefy Mroku byłby wtedy jeszcze silniejszy, a historia bardziej skondensowana.
Druga rysa na tym diamencie to Winona Ryder. Jest najbardziej sztuczna ze wszystkich aktorów i notorycznie nadekspresyjna. Nawet w scenach, które uzasadniają to fabularnie zachowuje się sztucznie. Tylko w niej czuć aktorkę, a nie wyłącznie postać, co trochę wybija z opowieści.
W kilku miejscach scenarzyści starają się też zbyt wiele wyjaśniać. Zupełnie niepotrzebnie.
Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że Stranger Things to prawdziwy smakołyk dla fanów tajemniczego kina i telewizji lat 80-tych. Wykonanie i klimat od początku do końca zachwycają. Ogląda się to jak film w częściach, a nie serial. I nie sposób nie szczerzyć zębów pamiętając Strefę Mroku, The Outer Limits czy Niesamowite historie.
Mam nadzieję, że Netflix pójdzie za ciosem i zrobi z tego cykl. Co roku nowa opowieść. Nowi bohaterowie. Nowy dreszczyk.
Oglądałbym.