Pierwszy sezon tego serialu można podsumować jednym pytaniem. Takim, które zmieniło życie niejednego człowieka, leczyło nas i zabijało przez tysiące lat…
The OA – jeden z tych seriali Netflixa, na które warto zwrócić uwagę z jednego powodu – Brit Marling. To aktorka, scenarzystka i producentka, która zaczynała swoją karierę współpracując z Zalem Batmanglij (Sound of My Voice, The East) i Mikem Cahill (Another Earth, Eye Origins), u których nie tylko grała, ale i produkowała. Jeśli znacie te filmy, to wiecie do jakich klimatów ją zawsze ciągnęło.
To ważne, bo The OA wydaje się być dzieckiem tych doświadczeń. Marling wspólnie z Batmanglijem stworzyła, napisała i wyprodukowała ten serial dla Netflixa, stawiając akcenty tam, gdzie ciągnie ją najbardziej – na obyczaj/dramat, delikatnie posypany elementami fantastycznymi.
Wspomniane filmy i serial, to dzieła, które można by nazwać fantastyką obyczajową. W których element nadprzyrodzony czy fantastyczny jest na drugim planie i tylko buduje fundamenty, na których stawiane są uczucia bohaterów.
Pytanie czy to jeszcze w ogóle jest SF?
W ostatnim odcinku podcastu Masa Kultury Ryszard „Rysław” Chojnowski cytując Stanisława Lema mówił, że jeśli w dziele science-fiction element fantastyczny można usunąć bez wpływu na główną opowieść, to nie jest to już dzieło z gatunku fantastyki naukowej.
W poprzednich projektach, w których brała udział Brit Marling, czasem tak bywało. Szczególnie w Another Earth czuło się, że reżyser chce opowiedzieć obyczajową historię, której element fantastyczny w zasadzie nie jest do niczego potrzebny. Przez większość filmu stanowi tylko ciekawy dodatek w tle, który sprawia, że odbieramy go nieco inaczej niż zwykły dramat. W istocie jest to jednak coś niezwykłego, ale tak naprawdę niepotrzebnego. Dopiero zakończenie nie może się bez tej inności obyć.
Widać, że Marling lubi takie podejście i lubi ślizgać się między obyczajem, a fantastyką (z naciskiem na obyczaj), pokazując przede wszystkim ludzi, a dopiero później coś z innego świata. W serialu The OA jest to o tyle ciekawe, że wedle definicji SF przytoczonej przez Rysława o tym czy wspomniany serial można uznać za SF czy nie, świadczy tylko i wyłącznie nasza interpretacja opowieści snutej przez główną bohaterkę. Wszystko co fantastyczne w OA jest też subiektywne. Każdy element opowieści głównej bohaterki, który wykracza poza ramy realnego świata, znamy wyłącznie z jej relacji. I wspólnie z innymi bohaterami musimy sami zadecydować czy chcemy w to wierzyć. Z początku przychodzi to łatwo, bo wchodzimy w ciekawą opowieść, której nierealny aspekt sprawia, że wydarzenia są ciekawsze, a przy okazji mniej straszne. Ale może właśnie dlatego główna bohatera wszystko to wymyśliła? Może rzeczywistość nie jest tak poetyczna? Może jest wyłącznie brudna i paskudna…
W The OA Marling kilka razy przekracza granicę między wyszukanym smakiem, a pretensjonalnością i raz czy dwa nie sposób nie pomyśleć, że to co widzę jest chyba jednak bardziej hipsterskie niż artystyczne. Wydarzenia kończące pierwszy sezon serialu (już wiadomo, że będzie drugi) są też potwornie oderwane od czegokolwiek, co prezentowała wcześniej ta opowieść i jakby dodane w trakcie produkcji.
Jeśli jednak lubicie fantastykę obyczajową, to warto sięgnąć po 8 odcinków The OA. Najlepiej nie wiedząc o nim zbyt dużo, by czerpać jak najwięcej radości z pewnego wydarzenia, które dość szybko staje się fundamentem opowieści.
To historia o tym jak radzimy sobie z bólem i stratą. O cenie jaką musimy płacić za swoje błędy, nawet jeśli z osobą, która je popełniła, nie łączy nas już nic, poza wyglądem i nazwiskiem. Jednak przede wszystkim to opowieść o wierze. O tym jak może ona być potężna i zmienić otaczający nas świat. Ale równie o jej przyjmowaniu – często wbrew logice, którą musimy odrzucić, jeśli chcemy wierzyć. Z tego powodu The OA może w takim samym stopniu cieszyć ludzi wierzących, jak i mierzić ateistów.
Koniec końców cały pierwszy sezon można bowiem skwitować jednym pytaniem – czy wierzę?