Jest strasznie…. Strasznie dobrze, strasznie źle, strasznie nudno, strasznie śmiesznie, strasznie strasznie… Wszystko naraz.

Jeśli do filmów podchodzicie bardzo krytycznie, to pod żadnym pozorem nie idźcie po piwie do kina na nowe Blair Witch. Lepiej idźcie na piwo, a potem do domu.

Jeśli macie podejście luzackie i lubicie oryginał, to możecie iść… Ale też lepiej po drinku lub dwóch.

 

Podniecenie

Oryginalne The Blair Witch Project z 1999 roku, to nie był film, tylko wydarzenie kulturowe. Kosztująca skromne 60 000 dolarów produkcja zarobiła na całym świecie blisko 250 milionów i wypromowała gatunek „found footage”. Dziesiątki innych twórców chciało powtórzyć ten sukces i nikomu nie udało się to aż tak dobrze, bo takie akcje najlepiej działają za pierwszym razem.

the-blair-witch-project-missing

Horrorów się boję, ale jeśli już jakiś oglądam, to taki, w którym mało widać i nic nie wiadomo. Moja wyobraźnia jest lepsza niż pióra scenarzystów. Dlatego The Blair Witch Project mi się podobało. Było inne, dziwne, operowało klimatem, a nie tanimi sztuczkami i bardzo mnie przestraszyło.

Dlatego mimo iż nowa wersja filmu, Blair Witch z tego roku, wyglądała totalnie jak odrywanie kuponów, to poszedłem do kina podniecony. Tym bardziej, że na seans wybrałem się z kumplami z liceum, z którymi 17 lat temu byłem na oryginale.

 

Nuda

Później się nudziłem. Uwielbiam spokojne tempo i powolne budowanie napięcia, ale początek Blair Witch, to prawie wyłącznie czysta ekspozycja.

  • Mamy takie i takie kamery, które działają tak i tak.
  • Mamy drona, który lata i nagrywa.
  • Mamy GPS.
  • Mamy kocyki, namioty i latareczki.
  • Mamy to, mamy tamto, mamy wszystko.
  • Kochany widzu, możemy już iść do lasu!

Drogi scenarzysto – WIEM! Nie jestem debilem.

blair-witch-2016-woods

 

Irytacja

Irytacja nie była najsilniejszym uczuciem towarzyszącym mi w czasie seansu Blair Witch, ale zdecydowanie powracającym najczęściej. Twórcy postarali się bardzo, bym pozostał zirytowany od początku do końca. Osiągnęli ten „genialny” rezultat jednym prostym zabiegiem – „jump scearami”.

Jeśli nie kojarzycie o co chodzi, to wyjaśniam, że „jump scares”, to najtańsza i najbardziej prymitywna forma straszenia w horrorach, którą uwielbiają słabi twórcy tego gatunku. To ten efekt, w którym coś nagle wyskakuje przed kamerę w akompaniamencie głośnego dźwięku, a Wy skaczecie na fotelu, bo jesteście ludźmi i macie normalne, ludzkie odruchy. Z gęstym klimatem i ciekawym budowaniem napięcia nie ma to nic wspólnego. To po prostu fizjologia.

Adam Windgard, reżyser Blair Witch, chyba chciał doprowadzić ten efekt do perfekcji, bo używał go dobre dziesięć razy. Robił to tak często, tak nachalnie i tandetnie, że w pewnym momencie złapałem totalną znieczulicę na tę tanią sztuczkę. Zrobiła się bardziej śmieszna niż straszna. Jedyne co robiła, to irytowała lub śmieszyła. Domyślam się, że nie o to chodziło.

 

Przerażenie

blair-witch-2016-kijki

The Blair Witch Project było najlepsze wtedy, gdy nic nie było widać. Z Blair Witch jest podobnie. W większości momentów, w których twórcy rezygnują z tandetnych sposobów taniego straszenia i imitują oryginał, robi się ciekawie.

Sceny w lesie, te w których prawie nic nie widać, znowu są przerażające. Kilka motywów z oryginału w kontynuacji udało się nawet odtworzyć prawie jeden do jeden (scena z przepraszaniem do kamery) i o dziwo nie wyszło to nawet sztucznie. Co ciekawe, w nowym filmie widzimy też znacznie więcej, dowiadujemy się sporo na temat samej wiedźmy oraz tego co ona potrafi. Jakimś cudem to gra i nie wydaje się przesadzone czy nie na miejscu. Momentami gra nawet bardzo dobrze, w tym sensie, że nie tylko buduje grozę w nowym filmie, ale też uzupełnia pewne luki logiczne czy fabularne związane z filmem sprzed 17 lat.

To dobra wiadomość, bo mimo iż trzy czwarte tego filmu, to kopia oryginału, to jego ostatnia część jedzie ostro po bandzie i jakimś cudem udaje się jej pokazać więcej, groźniej i bardziej dosłownie, jednocześnie szanując oryginał.

We wszystkich momentach, gdy Blair Witch stara się być takie jak The Blair Witch Project, film potrafi przerazić.

 

Rozczarowanie

Ostatni akt tego filmu, to odlotowa jazda bez trzymanki. Jest dobrze, bardzo dobrze lub przeraźliwie dobrze!

blair-witch-2016-sign

Po napisach końcowych trudno mi jednak było pozostać w pełni zadowolonym. Bo najbardziej nie lubię, gdy twórcy zaprzepaszczają własny potencjał. Blair Witch mógł być naprawdę świetnym filmem, od spokojnego początku, do odjazdowego końca, gdyby tylko twórcy uwierzyli, że widz nie jest idiotą. Że nie trzeba nam wszystkiego tłumaczyć po trzy razy, i że super cisi „ludzie nindże” podkradający się do bohaterów cichaczem tylko po to, by po chwili wyskoczyć im przed twarze, nie są wcale najlepszym sposobem straszenia.

17 lat temu The Blair Witch Project było czymś innym. Świeżym. Tegoroczna kontynuacja traktuje oryginał z szacunkiem i mimo, że momentami przypomina remake, to fabularnie jest też udanym sequelem. Takim, który rozbudowuje historię i nawet potrafi przestraszyć. Problem w tym, że ktoś tu wyraźnie nie miał dość odwagi, by iść na całość.

Za każdym razem gdy w Blair Witch pojawiają się motywy sztampowe, ograne lub najzwyczajniej w świecie tandetne, film rozczarowuje i wytrąca z gęstego klimatu budowanego w innych, lepszych scenach. A niestety dzieje się to notorycznie.