Osoby śledzące mnie na Facebooku wiedzą, że wczoraj byłem w kinie na „Kapitanie Ameryce”. Widziałem tam jak wychudzony komputerowo Chris Evans pakuje w żyłę serum i z nieśmiałego niziołka, Steve’a Rogersa, zmienia się w przypakowanego Kapitana Amerykę. Ten bohater Marvela jest tak samo tandetny jak Thor. Ale film równie udany! Tylko jak wypada w 3D?
Silne fundamenty
Udany film musi mieć przede wszystkim silne fundamenty. Dobry scenariusz, zdolnego reżysera i aktorów z werwą. Tym bardziej jestem w szoku, że „Captain America: The First Avenger” tak bardzo mi się podobał. Absolutnie nic nie wskazywało, że to się może udać.
Scenariusz do filmu napisali Christopher Markus i Stephen McFeely. Panowie odpowiadają za historię przeraźliwie nudnej „Mokrej roboty” i ciekawych, ale dziecinnych ekranizacji Opowieści z Narnii.
Reżyserią zajął się Joe Johnston, człowiek, który wcześniej stworzył takie średniaki jak „Jurassic Park III”, „Wilkołak” czy „Jumanji”.
Nie mam pojęcia jak takie trio stworzyło tak dobry materiał. Być może dzięki doświadczeniu Johnstona w klimatach II Wojny Światowej zdobytemu podczas pracy przy serialu „Kroniki młodego Indiany Jonesa”? A może dzięki obsadzie filmu, która nie jest wybitna, ale się sprawdza. Chris „Kapitan Ameryka” Evans grał już wcześniej w „Fantastycznej Czwórce” i „Push”, więc z bohaterskimi klimatami jest za pan brat. Może dlatego jako chodząca flaga USA sprawdza się tak dobrze. Hugo Weaving jako Red Skull jest równie hipnotyzujący co we wszystkich innych swoich rolach. Ten gość to po prostu klasa sama w sobie.
Nie wiem jak to się udało i w sumie nic mnie to nie obchodzi. Ważne, że film ogląda się jednym tchem! Scenariusz jest naiwny, ale napisany w taki sposób, by nie robić z widzów przesadnych idiotów. Sceny akcji są uzasadnione i umieszczone głównie w drugiej części filmu. Pierwsza połowa jest zaskakująco spokojna i nastawiona na kreowanie postaci. Dialogi oczywiście nie zmienią historii kina, ale są na tyle lekkie, że słucha się ich z przyjemnością, a nie zażenowaniem.
Film trzyma poziom „Thora” i mówię to w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Marvel odsprzedał prawa do ekranizacji wielu swoich „lanserskich” bohaterów takich jak X-Meni, Blade, Punisher czy Spider-Man i wielokrotnie wyszło to tak jak wyszło. Tak zwany Marvel Cinematic Universe, czyli świat bohaterów tworzony w niezależnych produkcjach Marvel Studios, składa się obecnie z filmów:
- Iron man – rok 2008,
- The Incredible Hulk – 2008,
- Iron Man 2 – 2010,
- Thor – 2011,
- Captain America: The First Avenger + 2011.
Oprócz tragicznego Hulka i przeraźliwe niedopracowanego „Iron Mana 2” póki co idzie im dobrze. Na przyszły rok zaplanowana jest premiera „The Avengers” gdzie poszczególni bohaterowie będą walczyć ramię w ramię. Po ostatnich dwóch ekranizacjach zaczynam nawet wierzyć, że to się może udać.
Nie zrozumcie mnie tylko źle. Kapitan Ameryka to nie jest dzieło wybitne. Żaden tam „Mroczny Rycerz” czy „Kruk”, które mogę oglądać co dwa dni i chyba nigdy mi się nie znudzą. To po prostu sprawnie zrealizowane kino przygodowe, które jakby tylko przypadkiem miało coś wspólnego z super bohaterem. Cieszy to tym bardziej, że sam Kapitan Ameryka aż prosi się o tandetną ekranizację bez wyrazu i smaku w stylu „Incredible Hulka”. W filmie patriotyczny bohater schodzi na ścieżkę absurdu tylko w zaplanowanych momentach. Jak wtedy gdy zakłada tandetny strój w bardzo old-schoolowym stylu i wskakuje na teatralną scenę sprzedając obligacje wojenne. Fani komiksu cieszą się mogąc podziwiać bohatera w oryginalnym stroju, a wszyscy inni czerpią radość ze sceny, która w teorii powinna wyjść tragicznie, ale jakimś cudem się udała. Tak jak cały film.
3D? Jakie 3D?!
Kapitan Ameryka nie był kręcony w 3D. To przeróbka stworzona w post produkcji. Podobnie jak „Harry Potter and the Deathly Hallows part 2”, o którym niedawno pisałem. W tamtym przypadku 3D nie rzucało na kolana, ale było je widać. W postaci płaskich modeli umieszczonych na pierwszym i drugim planie, ale jednak.
Niestety w Kapitanie Ameryce nie ma nawet tego. Trójwymiar w tym filmie jest, ale równie dobrze mogłoby go nie być. Nie widać go prawie w ogóle, nawet w scenach, które o niego wręcz błagają. Na przykład gdy piękna Hayley Atwell, grająca postać Peggy Carter, celuje pistoletem prosto w kamerę. Lufa powinna aż wychodzić z ekranu. Po to do diabła jest to 3D! Nic takiego jednak nie widać.
Pozytywny jest fakt, że 3D nie przeszkadza. Obraz jest ciemniejszy, ale bez przesady. Ruchy kamery w pionie i poziomie nie wywołują zbyt dużego „rwania” obrazu. Nic tutaj nie wyrywa widza z wyimaginowanego świata. Ale nic też nie zachwyca.
Jeśli tak, jeśli trójwymiar jest tylko zbędnym, zupełnie niezauważalnym dodatkiem, to dlaczego musimy za niego płacić ekstra? „Captain America: Pierwsze starcie” jest w 3D, ale wedle możliwości polecam oglądać go w 2D. Nie będzie większej różnicy, a wyjdzie taniej.
…a może jednak?
Efekty 3D w filmach są ciekawe między innymi dlatego, że każdy odbiera je inaczej. Mnie trójwymiarowy Kapitan Ameryka kompletnie zawiódł i nie zanotowałem żadnych, wyraźnie widocznych efektów głębi. W odróżnieniu od Harrego Pottera, w którym widziałem je dokładnie. Z kolei Otis, świetny rysownik, którego możecie kojarzyć z prac na Gry-Online, w „CD Action” i jego blogu Cartoon Wars, ma zupełnie inne zdanie.
Otis był wczoraj ze mną w kinie. Różnice w odbiorze 3D przez nas są kolosalne.
Moim zdaniem 3D było ok. Oczywiście szału nie było, „Avatar” to nie jest, ale nie przeszkadzało w odbiorze filmu. Porównując do niedawno obejrzanego Harrego, wypadło lepiej. Dla mnie obraz w Harrym był płaski jak deska, z wyjątkiem kilku scen z efektami specjalnymi. W Kapitanie Ameryce jest lepiej, a do tego obraz nie był zbyt ciemny.
Chociaż dobrą opinię na pewno poprawia sam film, który jest znakomity! Skupiasz się na nim, a nie na tym co ci przeszkadza
– pisze Otis.
Jak widać co widz, to inne wrażenia z 3D.
Dopalacze są dobre… ale nie zawsze
Jedyny wniosek jaki pozostał mi w głowie po seansie tego filmu, to że dopalacze są dobre. Odpowiednio przygotowane serum wstrzyknięte w żyłę jest w stanie zamienić chudzielca w herosa. Mocno odpicowany scenariusz jest podstawą dobrego filmu. Właściwie podrasowane tempo akcji zapewnia rozrywkę na poziomie.
Szkoda, że ta zasada nie została zastosowana do 3D. Efekt trójwymiaru w filmie nie przeszkadza, ale tylko dlatego, że po prostu go nie widać. Bezsensowne wyciąganie z widzów kasy za coś, co nie ma najmniejszego sensu.
Oglądać w 2D.