Jeśli Wonder Women się nie sprzeda, to kobiety mogą zapomnieć o reżyserii filmów superbohaterskich.
Producenci filmowi z Hollywood zachowują się czasem jak mali chłopcy, których na widok dziewczynki z klasy zalewa trwoga. Cóż to za inne stworzenie, które ma długie włosy? Jak z nim rozmawiać, by nie rozzłościć? Czy ono jest takie samo jak my?
Mimo, że kobiety w biznesie filmowym pokazują swoją siłę od lat, to przerażeni chłopcy siedzący za biurkami nie wierzą, że panie reżyserki mogą ogarnąć wysokobudżetową, efekciarską superprodukcję. Bo wiecie, komiksy są dla chłopaków, dziewczynki nie lubią wybuchów, a tak w ogóle, to co się stanie z produkcją, jeśli reżyserka będzie miała okres?
Wynikiem tego jest absurdalna lista filmów superbohaterskich na Wikipedii, na której znajduje się kilkaset pozycji i zaledwie cztery panie. Lexi Alexander w 2008 roku zrobiła Punisher: War Zone, Patty Jenkins teraz ma Wonder Woman, a oprócz nich są już tylko Lauren Montgomery i Cecilia Aranovich, które zrobiły kilka filmów animowanych z herosami.
Mówimy o ekranizacjach dzieł, w których zapanował ostatnio trend, by każdy męski superbohater miał swój damski odpowiednik. A i przed nim kobiety w trykotach stanowiły zawsze ważny element świata komiksów. Bohaterki takie jak Fantomah, Black Fury, Namora, Sheena czy najbardziej dziś znana Wonder Woman zadebiutowały na kartach komiksów już w latach 30 i 40 ubiegłego wieku. Jasne, często były reprezentowane seksistowsko, ale były!
Zresztą zapomnijmy o początkach XX wieku. Po 2008 roku, gdy Marvel zaczął swoją rewolucję kina superbohaterskiego Iron Manem, zobaczyliśmy na srebrnym ekranie jak Black Widow kobie tyłki agentom i kosmitom, Catwoman okrada bez problemu Batmana, Hit Girl odcina kończyny, Jean Gray i Scarlett Witch pizgają mocą, a Gamora i Nebula o mało co nie wykańczają Strażników Galaktyki. I nadal żadna z nich nie doczekała się swojego filmu, a te w których się pojawiały reżyserowali faceci.
Coś tu chyba jest nie tak.
Teraz do kin wchodzi Wonder Woman. Drugi (!) wysokobudżetowy film superbohaterski reżyserowany przez kobietę. I poprzeczka wisi bardzo wysoko. Nie w kwestii jakości samego filmu, bo tutaj Patty Jenkins ma do przeskoczenia Zacka Snydera, więc umówmy się – nie ma zbyt trudnego zadania, ale w kwestii przyszłości kobiet w tej działce przemysłu rozrywkowego.
W 2014 roku z tego powodu wspomniana wcześniej Lexi Alexander odrzuciła propozycję reżyserowania Wonder Woman.
Wyobraź sobie ciężar jaki spoczywałby na moich ramionach. Ile męskich filmów superbohaterskich było klapą? Więc teraz wreszcie dostajemy Wonder Woman z kobietą reżyserem; wyobraź sobie co się stanie, jeśli to będzie klapa. I nie masz kontroli nad marketingiem oraz budżetem. Bez tej kontroli dźwigasz na ramionach pieprzony ciężar równouprawnienia nie tylko dla postaci, ale i kobiet reżyserów. Nie ma mowy
– powiedziała Alexander w wywiadzie dla Fast Company.
W innym wywiadzie reżyserka mówiła jeszcze, że świat komiksowych ekranizacji w Hollywood, to „klub dużych chłopców”. Aby kobieta mogła się do niego dostać, musi być męska.
Co według mnie jest kompletnie bez sensu, bo nie po to zatrudnia się kobietę, by robić z niej faceta.
Tak więc teraz na ramionach Patty Jenkins i jej filmowej Wonder Woman spoczywa przyszłość kobiet w tym biznesie. Przynajmniej na jakiś czas. Bo jeśli kinowe przygody Diany Prince się nie sprzedadzą, to na pewno w Hollywood znajdzie się jakiś idiota, który stwierdzi, że to wina kobiet i że żadna z nich nie nadaje się do reżyserii takich filmów.
O Wonder Woman i kobietach w branży komiksowej rozmawiam na moim kanale YouTube z Tomkiem Pstrągowskim z podcastu Niezatapialni.