Toshiba ZL2 to telewizor przełomowy. Ma super wysoką rozdzielczość i pokazuje obraz 3D bez konieczności używania okularów. Niestety jest też diabelsko drogi, a do tego wywołuje niezbyt przyjemne wrażenie déjà vu. Czy warto skusić się na 55 cali 3D bez szkieł na nosie za 30 000 zł?
Skąd się to wzięło?
Historia tego telewizora jest nieco ciekawsza niż zazwyczaj.
Przede wszystkim warto wspomnieć, że jest to następca modelu ZL1. Tak się szczęśliwie składa, że miałem okazję testować go kiedyś dla Gazety. Tamten panel też miał 55-cali, też oferował zaawansowane funkcje i też był cholernie drogi – 15 000 zł. Z ciekawszych rzeczy oferował osobny głośnik o świetnej jakości brzmienia (jak na telewizor ma się rozumieć), sporo funkcji do ustawienia obrazu i równomierne podświetlanie matrycy LCD, co akurat w przypadku Toshiby nie zawsze jest oczywiste (do dzisiaj pamiętam fatalne wyniki modelu UL863 tego samego producenta). Spartolony w ZL1 był pilot o kompletnie niepraktycznej konstrukcji, zupełna pustka w opcjach Smart TV i funkcja konwersji 2D do 3D, która niby miała działać rewelacyjnie dzięki silnikowi CEVO, ale w praktyce rozczarowywała. Odtwarzacz multimedialny też miał trochę problemów. Nie czytał wszystkiego czego bym chciał i czasem się wieszał.
Tyle o ZL1, ale nie o historii ZL2. Ta wiąże się bowiem bezpośrednio z wieloletnimi badaniami Japończyków nad autostereoskopią.
Autostereoskopia, to po prostu 3D bez okularów. Coś takiego jak w konsolce Nintendo 3DS, komórce LG Optimus 3D czy kilku innych zabawkach. To czym rozwiązanie Toshiby ma odróżniać się od konkurencji, jest mnogość punktów widzenia. Ale o tym za chwilę.
Technologia użyta w ZL2 pochodzi bezpośrednio z prototypowych modeli 12GL1 i 20GL1. Były to telewizorki małe, 12 i 20 calowe, potwornie drogie (równowartość 9000 zł za 20 cali), ciężkie i niepraktyczne. Ale nie zostały stworzone z myślą o podbijaniu światowych rynków, tylko promocji autostereoskopii, rozwoju technologii i oczywiście pokazaniu, że Toshiba potrafi.
Chyba się to udało, bo właśnie dzięki temu eksperymentowi do sklepów trafił teraz 55-calowy model ZL2.
Po raz pierwszy usłyszałem o nim oficjalnie podczas targów IFA 2011 w Berlinie. Tam też mogłem zobaczyć go w akcji, pomacać, obfotografować i niestety sprawdzić pierwsze ograniczenia.
Liczby nie kłamią
Dwa największe ograniczenia telewizora Toshiba ZL2 są związane z dużymi liczbami.
Pierwsza z nich, to 30 000. Właśnie tyle złotych kosztuje ten 55-calowy panel. No dobra, nie pełne 30 tysięcy, bo obecnie w polskich sklepach internetowych można go dostać za 27 499 zł. Ale pozwoliłem sobie zaokrąglić, bo myśląc o cenach telewizorów, wszystko powyżej 15 000 zł wydaje mi się surrealistyczne.
Gargantuiczna cena sprawi, że ten model nie będzie telewizorem kupowanym masowo. Bez względu na jego funkcje i jakość. Toshiba na pewno zdaje sobie z tego sprawę i sądzę, że po prostu wydała taki model, w takiej cenie, by zająć pierwsze miejsce w niezbadanym sektorze rynku. Konkurencja nie ma jeszcze tak dużych paneli 3D bez okularów. Warto więc być pierwszym… nawet jeśli sprzedaż nie będzie ogromna.
Kolejne liczby, które są niepokojące, to 3840 x 2160 i 1280 x 720. Pierwsza z nich oznacza natywną rozdzielczość matrycy Toshiby ZL2 i jest jak najbardziej mile widziana. Obecnie króluje standard Full HD, czyli 1920 x 1080 pikseli. ZL2 oferuje znacznie więcej, co na pewno ucieszy fanów wyświetlania na ekranie zdjęć ładnych pań w wysokiej jakości.
Nieco mniej pozytywny jest fakt, że wysoka „rozdziałka” nie jest dostępna w trybie 3D. Dzięki matrycy Quad Full HD Toshiba ZL2 potrafi stworzyć obraz 3D widoczny gołym okiem z kilku punktów jednocześnie. Sęk w tym, że w każdym z nich ma on tylko 1280 x 720 pikseli.
Mówimy tu więc o 55-calowym telewizorze za około 30 000 zł, który wyświetla obraz 3D w 720p. Brzmi trochę słabo. Ale jak sprawdza się w praktyce?
Standardowo
Zanim przejdziemy do funkcji najważniejszej, rzućmy okiem na kilka plusów i minusów funkcji podstawowych. Wymieniam w postaci list, dla Waszej i mojej wygody.
Toshiba ZL2 – co mi się podobało?
- Design – telewizor jest naprawdę ładny. Obudowa jest standardowa, tutaj nie ma zachwytu, ale nóżka na której stoi jest rewelacyjna. Pusta w środku i cienka. Sprawia wrażenie, jakby telewizor unosił się w powietrzu.
- Głośność – jakość dźwięku w Toshibie ZL2 nie rzuca na kolana, ale głośniki są silne. Osoby takie jak ja, które lubią oglądać filmy głośno, będą zadowolone.
- Activie Vision M800 – czyli zwielokrotnianie ilości klatek. Nie znoszę tych funkcji, ale jeśli ktoś ma o nich inne zdanie, to w opisywanej Toshibie będzie zadowolony. Opcja działa nieźle, a artefektów jest bardzo mało.
- Resolution+ – jak zwykle niezła opcja podnoszenia jakości obrazu. Chociaż wbrew temu co możecie wyczytać gdzie indziej nie łudźcie się, że z kilku metrów zobaczycie różnicę między Full HD, a Quad Full HD.
Toshiba ZL2 – co mi się nie podobało?
- Pilot – taki sam jak w ZL1, tylko z nowym przyciskiem do włączania opcji śledzenia widzów (dla ustawienia 3D). Moim zdaniem to jedna z najmniej wygodnych konstrukcji. Za cienka, za długa, a do tego z idiotyczną, aluminiową nakładką, która może i ładnie wygląda, ale utrudnia używanie.
- Wiatraczki – nie wiem czy to przez matrycę wyższej rozdzielczości, ale telewizor ma z tyłu kilka dość głośnych wiatraczków. W cichym pomieszczeniu słychać je wyraźnie. Jakby tego było mało, często działają one jeszcze przez chwilę po wyłączeniu telewizora. Czasem uruchamiają się nawet gdy telewizor stoi nieużywany! Uwierzcie, że byłem w ogromnym szoku, gdy pewnego dnia wróciłem do domu z odwiedzin u rodziny i usłyszałem szumiące chłodzenie wyłączonego telewizora. Zdumiewające.
- Podświetlanie matrycy – z przykrością stwierdzam, że w modelu, który do mnie dotarł było gorzej niż w ZL1 jaki testowałem. Plamy podświetlania było widać na dole matrycy i w prawym górnym rogu. Przy mocnym podniesieniu jasności obrazu i podświetlania wyraźnie widoczne były brzegowe smugi od Edge LED. Nie było aż tak dramatycznie jak w Sharpie LE830E, ale i tak słabo jak na tak wysoką cenę sprzętu.
- Zbyt ciemny obraz – możliwe, że to wynik matrycy odbijającej światło, ale obraz na ZL2 jest ciemny. Ciężko ustawić w nim opcje tak, by jakość była zadowalająca np. w grze wideo na otwartej przestrzeni i w budynku.
- Błyszcząca matryca – coś strasznego :( Toshiba ZL2 odbija światło nawet bardziej niż niektóre plazmy. Moim zdaniem telewizor kompletnie nie nadaje się do oglądania w słoneczny dzień.
- Brak udoskonaleń – niestety Toshiba nie wprowadziła zbyt wielu udoskonaleń oprogramowania w stosunku do ZL1. Odtwarzacz multimediów nadal nie czytał wszystkiego i wieszał się gdy próbowałem włączyć nieznany mu typ pliku. Toshiba Places, czyli funkcje Smart TV producenta, są nadal mocno ograniczone, a do tego ciągle nie poprawiono włączających się w tle, głośnych reklam widgetów. Szału można dostać gdy włączy się te funkcje z podkręconym mocno głosem. Spleśniałą wisienką na niesmacznym torcie są też nadal obecne literówki i nieprzetłumaczone zwroty w menu. Niby drobiazg, ale dajcie spokój. To telewizor droższy niż niejeden samochód. Tutaj nie ma żadnej taryfy ulgowej.
- Mała dioda włączenia – na koniec drobiazg, ale trochę denerwujący. Toshiba ZL2 ma za mało widoczną diodę włączenia telewizora. Niby świeci się ona na czerwono i zielono, ale z kilku metrów prawie jej nie widać. Czasem po prostu nie wiadomo czy telewizor jest włączony (szczególnie, że wspomniane wiatraki szumią kiedy chcą ;).
Jak widać nie jest zbyt dobrze. Wiele z minusów, które podałem można by wybaczyć, ale nie w telewizorze za 27 500 zł. Prawda jest jednak taka, że jeśli ktoś kupi ten model, to głównie dla 3D bez okularów. To za to producent każe nam płacić więcej. Autostereoskopia jest tym, co ZL2 ma wypromować. I vice versa. Jak sobie z tym radzi?
3D, or not 3D? That is a question
Telewizor Toshiba ZL2 wykorzystuje swoją matrycę o wysokiej rozdzielczości, to tworzenia obrazu autostereoskopowego widocznego z kilku punktów. Dodatkowo cały mechanizm jest wspierany kamerą, którą rozpoznaje położenie do 9 widzów. System kalibruje się automatycznie, wciskając przycisk „Tracking” na pilocie lub ręcznie, z wykorzystaniem dość przejrzystego i prostego w obsłudze kalibratora. W praktyce trzeba używać tego drugiego, bo system automatycznego dostosowania 3D do położenia widza nie działa najlepiej.
W instrukcji obsługi telewizora czytamy jeszcze o tym by nie oglądać 3D w pozycji leżącej. Zalecana odległość od ekranu, to 2,2 metra i właśnie z takiej go testowałem. Całą instrukcję znajdziecie tutaj.
Testy obrazu 3D bez okularów prowadziłem zgodnie z instrukcją obsługi (chyba po raz pierwszy tak dokładnie wczytałem się w oficjalne zalecenia :), po automatycznej i ręcznej kalibracji funkcji 3D. Wykorzystałem kilka filmów z Blu-ray 3D taki jak „Alicja w Krainie Czarów”, „Bolt”, „Opowieść Wigilijna”, „TRON: Dziedzictwo”, „Monster House”. Oczywiście „Avatara” też nie zabrakło ;)
Funkcję konwersji obrazu 2D na 3D testowałem z „Mrocznym Rycerzem”, „Transformerami”, „Terminatorem” grami z serii Battlefield, „Gears Of War” i masą treści z pendrive’a.
Mówiąc inaczej, z samą opcją 3D spędziłem więcej czasu, niż z wszystkimi innymi razem wziętymi. Na Toshibę ZL2 patrzę przez pryzmat autostereoskopii. Jeśli to nie będzie w tym panelu działać idealnie, to naprawdę wszystko inne nie ma większego znacznie.
Jest tylko jeden problem – nie działa.
Jestem absolutnie pewien, że 3D bez okularów to przyszłość odbiorników stereoskopowych. Jeśli producenci chcą utrzymać 3D na dłużej, to muszą dążyć do eliminacji wszelkich wad. A okulary są w pewnym sensie wadą, bo ludzie ich nie lubią. I dobrze, że firmy takie jak Toshiba to robią. Japończykom należą się gromkie brawa za przecieranie szlaków. Niestety w przypadku odbiornika ZL2 nie należą się nasze pieniądze.
Problemem nie jest niższa rozdzielczość. Obraz 3D i tak zawsze wygląda trochę gorzej, a przeciętny użytkownik z kilku metrów ledwo lub w ogólę nie widzi różnicy między 1080p, a 720p. Chodzi o crosstalk i zniekształcenia obrazu.
Z przykrością stwierdzam, że żaden materiał 3D jakim nakarmiłem Toshibę ZL2 nie wyglądał zadowalająco. Kalibracja ręczna trochę pomagała, ale jeśli na środku ekranu udało się ustawić świetne 3D, to zawsze gdzieś z boku lub w rogu obraz był rozmyty i rozchodził się na dwie składowe (dla lewego i prawego oka). Nie wiem czy to problem matrycy generującej wiele obrazów, dla wielu punktów jednocześnie. Być może. Wiem tylko, że efekt był naprawdę słaby. Jeśli porównać go do najlepszego, „okularowego” 3D na rynku, to wręcz fatalny :(
Po pierwszych testach pokazałem autostereo również kilkorgu znajomych. Niestety reakcje były takie same. Jeśli jedna z sześciu siedzących przed telewizorem osób widziała dobre 3D, to inni mieli problemy. W pełni zadowolony nie był nikt.
Gdy dodałem, że telewizor kosztuje prawie 30 tysięcy, usłyszałem już tylko ciszę. Niestety nie wywołaną zachwytem :(
Déjà vu?
Toshiba ZL2 nie jest telewizorem komercyjnym. Nie w moim odczuciu. To swoistego rodzaju dowód potwierdzający pewną tezę. Że 3D bez okularów jest możliwe. Problem w tym, że dowód dość niskiej wagi. Na domiar złego panel wywołuje notoryczne wrażenie déjà vu. Niby jest nowszy od Toshiby ZL1, na pewno jest droższy, a mimo to ma wiele tych samych problemów co starszy brat.
Czy to konstrukcja nieudana? Zależy jak się na to spojrzy. Jeśli Toshiba liczy, że zarobi na tym panelu krocie, to właśnie strzeliła sobie w stopę. I to z broni o dużym kalibrze.
Jeśli jednak ZL2 ma być zaledwie pierwszym krokiem na bardzo długiej drodze w rozwoju technologii 3D, to jest ok.
Toshiba ZL2 jest trochę taka jak nowa trylogia filmów z uniwersum Star Wars. Nie udała się, mocno rozczarowuje, ale dobrze że się pojawiła, bo wszyscy na nią czekali. Oby tylko japoński producent miał więcej oleju w głowie niż George Lucas i za dwa lata wydał kolejny model, z poprawionymi wszystkimi błędami i udoskonaloną technologią. W obecnej formie 3D bez okularów nie ma sensu oglądać.