Tytuł trochę jak z tabloidu, za co przepraszam, ale informacja ciekawa. Shia LeBeouf, którego występ w trzech częściach serii Transformers Michaela Bay’a zagwarantował mu spokojną emeryturę, nie lubi 3D. I mówi to wprost.
Mimo, że James Cameron kocha 3D, Michael Bay przekonał się do tej technologii w trzeciej części Transformerów, a za kolejny wymiar biorą się nawet tacy ludzie jak Martin Scorsese, to widzowie są nieprzekonani. Wielu z nich nadal narzeka na ciemniejszy obraz i mniej płynne ujęcia w kinie, a przy kupowaniu sprzętu do domu okazuje się, że wybieramy telewizory 3D tylko dlatego, że średnia i wyższa półka po prostu ma tę funkcję już w standardzie. Niezbyt wielu z nas (konkretnie 11%) bierze pod uwagę 3D jako jeden z najważniejszą funkcji nowego odbiornika. Podobne zdanie ma wspomniany Shia LaBeouf.
Dla mnie 3D zupełnie nie poszerza tego medium. To tylko inny sposób patrzenia na eksplozję. Ale kto wie, może przyszłość przyniesie jeszcze dramaty w 3D. Nie sądzę jednak, by było to bardzo prawdopodobne
– powiedział 30-letni aktor w rozmowie z Total Film.
Dodał jeszcze, że najważniejsze jest i tak ludzkie serce, które w kinie jest najstarszą, a jednocześnie najskuteczniejszą sztuczką.
Płakać ze wzruszenia nie będę, ale LaBeouf ma sporo racji. Tylko dwa razy widziałem w kinie efekt 3D, który naprawdę rzucił mnie na kolana. Raz podczas seansu „Beowulfa”, w którym Robert Zemeckis nie bał się taniego efekciarstwa z przedmiotami wychodzącymi z ekranu.
I drugi raz podczas seansu czwartej części Piratów z Karaibów, gdzie obraz był tak tragiczny, że nie mogłem podnieść się z podłogi rycząc ze złości.
Oprócz tego 3D było zawsze dodatkiem, który albo mnie drażnił (ciemny obraz, crosstalk), albo zupełnie nie interesował (nie widać go po 20 minutach seansu).
Tak więc z chęcią uścisnąłbym dłoń Shia LaBeoufa. Najlepiej w 2D.