Gra „Batman: Arkham City” zrobiła na mnie mieszane, pierwsze wrażenia. Po kilkunastu kolejnych godzinach z grą jest już jednak lepiej. Dużo lepiej. Pomijając fakt, że czuję się jakbym wybrał się na spacer bez gaci.
Zagubiłem się w mieście…
Próbowaliście kiedyś wyjść na spacer bez spodni? Albo nawet w spodniach, ale bez bielizny? Latem nie jest to wielki problem, ale w grudniu jest zimno jak jasna cholera i nic innego nie ma znaczenia. Człowiek czuje się nieswojo, myśli że wszyscy się na niego gapią i generalnie cała sytuacja bardzo go przytłacza. Właśnie takie są pierwsze godziny z „Batman: Arkham City”. Otwarty świat gry przytłacza tak bardzo, że czujemy się nadzy. Niby latamy sobie nad miastem w swoim super kozackim wdzianku Mrocznego Rycerza i kopiemy po mordach dziesiątki bandziorów, ale w głębi czujemy się jak pięciolatek wrzucony na siłę na środek pustyni z sugestią, że to duża piaskownica.
W pierwszej części, „Batman: Arkham Asylum”, Gacek biegał po więzieniu. W drugiej lata nad całym miastem… i ma pełne ręce roboty. Jak nie zagadki Riddlera, to trening latania w rzeczywistości poszerzonej. Jak nie kopanie po pyskach dla przyjemności, to kopanie po pyskach by dostać informacje o ukrytych przedmiotach Człowieka Zagadki lub by uratować więźniów politycznych. To przytłacza tak bardzo, że mamy ochotę wrócić do domu, wypić kakao i założyć bardzo ciepłą bieliznę.
City life, it’s alright baby, it’s alright
Wszystko zmienia się diametralnie po przejściu pierwszych kilometrów. Człowiek się rozgrzewa i brak gaci mu już tak bardzo nie przeszkadza. Poznaje ulice i nabiera pewności siebie. Uczy się nawet komunikacji z ludźmi, tak by nie dać wejść sobie na głowę i czerpać z niej przyjemność.
Arkham City cierpi na taką samą przypadłość jak wszystkie inne, dobre sandboxy. Jest wielkie, oferuje dziesiątki rzeczy do zrobienia poza głównym wątkiem fabularnym i przez to wszystko na początku przytłacza. To samo było zawsze w serii GTA, Red Dead Redemption, Oblivionie czy Fallout 3 i każdym innym tytule z otwartym światem, który się udał. Wspomniane gry łączy jedno – są znakomite. „Batman: Arkham City” dołącza do tej ekipy.
Po pierwszych godzinach, w trakcie których czujesz się jak piąte koło u wozu, zaczynasz chwytać o to twórcom chodziło. Gacek w tej części nie jest samotnym detektywem walczącym o przetrwanie w więzieniu pełnym zbirów. On jest samotnym detektywem walczącym o całe miasto! Arkham City jest więzieniem, ale w postaci kilku otwartych dzielnic. Doktor Hugo Strange wrzuca do niego kogo chce. Nie tylko Pingwina, Dwie Twarze, Kobietę Kot i innych zbirów. Są tu też ludzie mniej zwyrodniali. Trafia tam nawet Bruce Wayne, burmistrz miasta, seksowna reporterka Vicki Vail i masa ludzi, którzy mają szczęście, że akurat tego dnia Batman pojawił się w murach więziennego miasta. Mroczny Rycerz ma pełne ręce roboty. Na początku ta robota przytłacza i lekko rozczarowuje. Jest za dużo słabych zagadek, za dużo postaci, nawet za dużo gadżetów i zdolności na samym początku. Później pojawiają się jednak nowe wyzwania Riddlera do rozwikłania, bardziej rozbudowane sprawy kryminalne, ciekawsze wyzwania i robi się znakomicie!
Klimat znany z mrocznych komiksów i seriali animowanych jest od początku. Ale po kilku godzinach wylewa się z ekranu hektolitrami! Batman jest tu tym, czym być powinien: detektywem, wojownikiem i twardzielem, który nawet wyroczni i Robinowi mówi wprost by spieprzali i dali mu robić swoje. Wszystkie te cechy przenoszą się na gracza trzymającego pada. Z godziny na godzinę czujesz się jak coraz większy twardziel! Może i nie masz na sobie gaci, ale potrafisz sprawić łomot 10 wrogom z nożami i kijami, masz zajebiste gadżety prosto z Japonii, a do tego odwiedzasz postaci i miejsca, które zawsze odwiedzić chciałeś. Do diabła! Na chwilę wpada się tu nawet do świata Alicji z Krainy Czarów.
To istna uczta dla geeków zakochanych w uniwersum Batmana. Dal wszystkich innych, którzy mają gdzieś drobne smaczki i nawiązania do świata DC, jest to po prostu cholernie dobra gra. To jeden z tych tytułów, które sprawiają, że minuty zamieniają się w godziny. Na Gotham pada śnieg, na Batmana sypią się kule, a na graczu ląduje objawienie, że miał grać tylko dwie godziny, a jest już 3 nad ranem i wcale nie ma ochoty kończyć.
Hot town, summer in the city!
„Batman: Arkham City” jest jak spacer po mieście bez gaci. Na początku czujemy się zagubieni i skrępowani. Potem ogarniamy sytuację i zaczynamy się w niej odnajdywać. Po kilkunastu godzinach jest już nam tak dobrze, że nie wyobrażamy sobie, by spacerować w jakikolwiek inny sposób.
Po pierwszym pocałunku byłem sceptycznie nastawiony do tego tytułu. Ale spędziliśmy razem więcej godzin i teraz już wiem, że się pokochaliśmy na dłużej. Nie od pierwszego wejrzenia, ale bardzo silnie.