Dzisiaj Czarny Piątek, amerykańska tradycja zrodzona w działach marketingowych największych sprzedawców. Do spłodzenia dziecka potrzeba jednak dwojga. Drugim rodzicem corocznego zakupowego szału są nie znający umiaru klienci.
O Black Friday pisałem przy okazji edycji z roku 2011 oraz po otwarciu 2000 Biedronki w naszym pięknym kraju. Pisałem pełen goryczy i niesmaku widząc jak ludzie tratują się, biją, a nawet zabijają za produkty w promocji. Dzisiaj będzie to samo.
Moja wiara w ludzką dobroć zanika co roku w tym samym okresie. Jak na ironię jest to zaraz po amerykańskim święcie Dziękczynienia i całkiem blisko Bożego Narodzenia. Jak wiadomo nic tak nie oddaje świątecznego klimatu jak zakupy. Do diabła z bliskimi, rodzinnym spokojem i szczęściem z przyjaciółmi. Liczą się telewizory za pół ceny, limitowane konsole i tanie tostery. Nie byłoby w tym w zasadzie nic złego, wszak pieniądze są po to by je wydawać, a przeceny by z nich korzystać, gdyby ludzie znali umiar. Ale nie znają. Co roku w czasie Czarnego Piątku jest coraz gorzej i co roku wyniki sprzedażowe są coraz lepsze.
Według amerykańskiej organizacji NRF (National Retail Federation) dziękczynny weekend to zakupowa orgia, która rośnie w siłę. W 2005 roku Amerykanie wydali w tym okresie „tylko” 27,8 miliarda dolarów. Rok temu było to już 59,1 miliarda. Ani razu nie zdarzyło się jeszcze, by klienci powiedzieli dość. Wręcz przeciwnie.
Oczywiście sporą część winy ponoszą sprzedawcy, którzy nakręcają ten cyrk. Ale trudno winić korporacje za to, że robią to, do czego zostały stworzone – zarabiają pieniądze. Ludzie zachowujący się w sklepach jak zwierzęta mają jednak co roku wybór. I wybierają kupno kolejnych gratów.
Nie zrozumcie mnie źle. Lubię sprzęt, sam go czasem kupuję i nie widzę niczego złego w cieszeniu się nowym gadżetem. Są jednak pewne granice. Stanie kilka dni w kolejce po nowego iPhona jest równie głupie jak koczowanie przed sklepami pół nocy w Czarny Piątek. Obijanie sobie twarzy za mikser w przecenie, to już zwykły idiotyzm.
Czy nie mamy już dość?