Minęło 30 lat od kiedy pojawiłem na tym świecie. Zmienił się on w tym czasie nie do poznania. Gdy sięgam pamięcią do lat 80-tych i 90-tych, od razu przypominam sobie gumę Turbo i „Secret Service”. Co Wam najbardziej się kojarzy?
Lata 80-te i 90-te to był bardzo ciekawy okres w młodości wszystkich osób w moim wieku. W telewizji MacGyver rozbrajał bomby za pomocą szwajcarskiego scyzoryka i gumy do żucia, a Drużyna A ratowała kolejną wioskę wystrzeliwując 5000 nabojów i nie trafiając nikogo. W telewizji MTV puszczało jeszcze muzykę i słuchaliśmy co ma nam do powiedzenia Scatman, chłopaki z Backstreet Boys, Captain Jack i Ace of Bace. Nieco później pojawiła się też Britney, która była jeszcze przed odwykiem, więc skakała, że aż miło!
Staliśmy pod ścianami na szkolnych dyskotekach, a co odważniejsi wykonywali bardzo dziwne ruchy biodrami w rytm Macareny. To było naiwne i głupie, ale przynajmniej żadna gwiazdka pop nie wpadła jeszcze na pomysł, by ujeżdżać sprzęt budowlany i lizać młotki. Najwięksi hardkorowcy podśpiewywali sobie Barbie Girl, któryś z przebojów braci Hanson albo przypominali, że w sercach cały czas mają „groove”.
Aha! I był jeszcze ten Pan:
Od strony technologicznej to były bardzo ciężkie czasy. Każdy mail wysłany po dwunastej do koleżanki budził rodzinę dźwiękiem piszczącego modemu, a na dodatek trzeba było wrzucić kilka złotych do puszki z wydatkami na Internet. Najbardziej wytrwali z nas ściągali odcinki seriali z warezów. Miały rozdzielczość znaczka pocztowego i ryzykowało się zainstalowaniem wirusów, ale jak inaczej mogliśmy obejrzeć najnowszy „Star Trek: The Next Generation”? Przecież my wtedy nawet nie wiedzieliśmy co to jest skaner do komputera.
Domowych sieci nie było. Były osiedlowe! Kable wisiały nad blokami jak pajęczyny Spider-Mana, robiliśmy zrzutki po kilkadziesiąt złotych, by z rozkoszą dzielić się SDI wolniejszym niż dzisiejszy Internet w kalkulatorze. Na osiedlu rządzili maniacy z pierwszymi CD-ROMami i trudno nam było uwierzyć, że karton dyskietek schowany pod biurkiem może niedługo nie być już potrzebny. Grało się w Dooma, CSa i Quake’a, ale tylko jeśli rodzice kupili kumplowi kartę graficzną z dopalaczem. Inaczej zostawał tetris na konsolkach z giełdy albo Wilk i Jajka prosto z ruskich platform mobilnych (brzmi dumnie, prawda?). Był też Mario, ale wyłącznie na Pegasusie. O oryginalnej konsoli Nintendo nikt nie słyszał, a nawet jeśli, to nie miała ona znaczenia, bo jakość i tak była mniej więcej taka.
Był to czas gdy Bruce’owi Willisowi chciało się jeszcze grać w filmach, a „Szklane Pułapki” były dopiero trzy. Już wtedy wydawało się, że to dużo. Nikt nie przypuszczał, że kilkanaście lat później będą kolejne, a Willis zmieni się w stetryczałego nudziarza. Przedsmak tego dramatu przeżywaliśmy za każdym razem gdy trzeba było przewijać kasety VHS przed oddaniem do wypożyczalni. Na szczęście na podwórku mogliśmy poprawić sobie humor nowym obrazkiem samochodu z gumy Turbo. Chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że najlepsze balony robi się jabłkową Hubbą Bubbą.
Był to czas, gdy krytyka dzieł kultury nie polegała na wpisaniu 140 znaków na Twitterze, a recenzenci pisali nie tylko mądrze, ale i pięknie. W magazynie „Film” z marca 1984 roku Bogumił Drozdowski tak pisze w artykule „Imperium techniki”:
„Gwiezdne Wojny” już tak jak kiedyś nie imponują technicznym cyrkiem, trzeba było wymyślić dla niego nowy numer i oto jest: obłąkane gonitwy na poręcznych, nadzwyczaj szybkich maszynach wśród gęstych drzew. I to jest numer, scena – zabawa ponad wszystkie inne, których można się było spodziewać znając konwencję i rozmach „Gwiezdnych Wojen”. Przecież nie z powodu fabuły te filmy odnoszą sukcesy, nie z racji anegdoty i idei walki Dobra ze Złem, ale z powodu techniki i z powodu poczucia humoru, z jakim ta technika jest tu traktowana. W skomputeryzowanym i zmotoryzowanym kraju trzeba się jakoś ustosunkować do tego wszystkiego, co stanowi jedną z głównych treści już prawie naturalnego środowiska człowieka. Jeśli tym środowiskiem była przyroda – człowiek nadawał jej cechy ludzkie, personifikował zwierzęta, drzewa, zjawiska atmosferyczne – rozmawiał z wiatrem. Dziś gada z własnym samochodem („Christine” Johna Carpetnera – przyp. Szymon).
Oczywiście nie rońmy jedynie łez żalu nad ówczesną prasą, bo przecież czytało się też „Secret Service” i „Bravo”. Magazyny, które wspomina się z przyjemnością, bo budowały całe pokolenie, ale których poziom nie wytrzymuje tak dobrze próby czasu. We wspomnieniach wszystko wydaje się bardziej doskonałe, niż było naprawdę.
W gazetach pisali o pierwszych skanerach, w telewizji było mniej kanałów niż cyfr na pilocie, magnetofon notorycznie wciągał kasety, a do McDonalda trzeba było jechać kilkaset kilometrów. Nikt też za bardzo nie przejmował się tym czy nowy film będzie w 3D i czy jakiś bloger z przerostem ambicji napisze o tym na swojej stronie :)
Wszystkiego najlepszego dla wszystkich 30-latków!