Szymon Adamus 30 latek

Minęło 30 lat od kiedy pojawiłem na tym świecie. Zmienił się on w tym czasie nie do poznania. Gdy sięgam pamięcią do lat 80-tych i 90-tych, od razu przypominam sobie gumę Turbo i „Secret Service”. Co Wam najbardziej się kojarzy?

Lata 80-te i 90-te to był bardzo ciekawy okres w młodości wszystkich osób w moim wieku. W telewizji MacGyver rozbrajał bomby za pomocą szwajcarskiego scyzoryka i gumy do żucia, a Drużyna A ratowała kolejną wioskę wystrzeliwując 5000 nabojów i nie trafiając nikogo. W telewizji MTV puszczało jeszcze muzykę i słuchaliśmy co ma nam do powiedzenia Scatman, chłopaki z Backstreet Boys, Captain Jack i Ace of Bace. Nieco później pojawiła  się też Britney, która była jeszcze przed odwykiem, więc skakała, że aż miło!

Staliśmy pod ścianami na szkolnych dyskotekach, a co odważniejsi wykonywali bardzo dziwne ruchy biodrami w rytm Macareny. To było naiwne i głupie, ale przynajmniej żadna gwiazdka pop nie wpadła jeszcze na pomysł, by ujeżdżać sprzęt budowlany i lizać młotki. Najwięksi hardkorowcy podśpiewywali sobie Barbie Girl, któryś z przebojów braci Hanson albo przypominali, że w sercach cały czas mają „groove”.

Aha! I był jeszcze ten Pan:

MC Hamer

Od strony technologicznej to były bardzo ciężkie czasy. Każdy mail wysłany po dwunastej do koleżanki budził rodzinę dźwiękiem piszczącego modemu, a na dodatek trzeba było wrzucić kilka złotych do puszki z wydatkami na Internet. Najbardziej wytrwali z nas ściągali odcinki seriali z warezów. Miały rozdzielczość znaczka pocztowego i ryzykowało się zainstalowaniem wirusów, ale jak inaczej mogliśmy obejrzeć najnowszy „Star Trek: The Next Generation”? Przecież my wtedy nawet nie wiedzieliśmy co to jest skaner do komputera.

Świat Młodych 1987 Skaner

Domowych sieci nie było. Były osiedlowe! Kable wisiały nad blokami jak pajęczyny Spider-Mana, robiliśmy zrzutki po kilkadziesiąt złotych, by z rozkoszą dzielić się SDI wolniejszym niż dzisiejszy Internet w kalkulatorze. Na osiedlu rządzili maniacy z pierwszymi CD-ROMami i trudno nam było uwierzyć, że karton dyskietek schowany pod biurkiem może niedługo nie być już potrzebny. Grało się w Dooma, CSa i Quake’a, ale tylko jeśli rodzice kupili kumplowi kartę graficzną z dopalaczem. Inaczej zostawał tetris na konsolkach z giełdy albo Wilk i Jajka prosto z ruskich platform mobilnych (brzmi dumnie, prawda?). Był też Mario, ale wyłącznie na Pegasusie. O oryginalnej konsoli Nintendo nikt nie słyszał, a nawet jeśli, to nie miała ona znaczenia, bo jakość i tak była mniej więcej taka.

Był to czas gdy Bruce’owi Willisowi chciało się jeszcze grać w filmach, a „Szklane Pułapki” były dopiero trzy. Już wtedy wydawało się, że to dużo. Nikt nie przypuszczał, że kilkanaście lat później będą kolejne, a Willis zmieni się w stetryczałego nudziarza. Przedsmak tego dramatu przeżywaliśmy za każdym razem gdy trzeba było przewijać kasety VHS przed oddaniem do wypożyczalni. Na szczęście na podwórku mogliśmy poprawić sobie humor nowym obrazkiem samochodu z gumy Turbo. Chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że najlepsze balony robi się jabłkową Hubbą Bubbą.

Hubba Bubba

Był to czas, gdy krytyka dzieł kultury nie polegała na wpisaniu 140 znaków na Twitterze, a recenzenci pisali nie tylko mądrze, ale i pięknie. W magazynie „Film” z marca 1984 roku Bogumił Drozdowski tak pisze w artykule „Imperium techniki”:

„Gwiezdne Wojny” już tak jak kiedyś nie imponują technicznym cyrkiem, trzeba było wymyślić dla niego nowy numer i oto jest: obłąkane gonitwy na poręcznych, nadzwyczaj szybkich maszynach wśród gęstych drzew. I to jest numer, scena – zabawa ponad wszystkie inne, których można się było spodziewać znając konwencję i rozmach „Gwiezdnych Wojen”. Przecież nie z powodu fabuły te filmy odnoszą sukcesy, nie z racji anegdoty i idei walki Dobra ze Złem, ale z powodu techniki i z powodu poczucia humoru, z jakim ta technika jest tu traktowana. W skomputeryzowanym i zmotoryzowanym kraju trzeba się jakoś ustosunkować do tego wszystkiego, co stanowi jedną z głównych treści już prawie naturalnego środowiska człowieka. Jeśli tym środowiskiem była przyroda – człowiek nadawał jej cechy ludzkie, personifikował zwierzęta, drzewa, zjawiska atmosferyczne – rozmawiał z wiatrem. Dziś gada z własnym samochodem („Christine” Johna Carpetnera – przyp. Szymon).

Film 1984

Oczywiście nie rońmy jedynie łez żalu nad ówczesną prasą, bo przecież czytało się też „Secret Service” i „Bravo”. Magazyny, które wspomina się z przyjemnością, bo budowały całe pokolenie, ale których poziom nie wytrzymuje tak dobrze próby czasu. We wspomnieniach wszystko wydaje się bardziej doskonałe, niż było naprawdę.

Secret Service i Bravo.

W gazetach pisali o pierwszych skanerach, w telewizji było mniej kanałów niż cyfr na pilocie, magnetofon notorycznie wciągał kasety, a do McDonalda trzeba było jechać kilkaset kilometrów. Nikt też za bardzo nie przejmował się tym czy nowy film będzie w 3D i czy jakiś bloger z przerostem ambicji napisze o tym na swojej stronie :)

Wszystkiego najlepszego dla wszystkich 30-latków!