Medal Of Honor: Warfighter, jest jak nieopierzony polityk. Taki, który myśli, że jest na tyle błyskotliwy, że da radę pociągnąć za sobą cały naród. Problem w tym, że jeśli chce się zadowolić wszystkich, to najpewniej zadowolony nie będzie nikt.
- Seria Battlefield ma ogromne tereny, pojazdy i system zniszczeń otoczenia lepszy niż u konkurencji.
- Seria Call Of Duty ma szybką akcję, wciągający system odblokowywania gadżetów i rzeszę fanów tak wierną, że byłaby w stanie kupić kawałek śmierdzącego sera owinięty w liście pokrzywy, byle był on oznaczony logo COD-a.
- Seria Medal Of Honor ma chętkę być czymś innym.
W najnowszej odsłonie serii widać bardzo wyraźnie, że twórcy chcą odrodzić tę markę w ciele dramatycznego eposu o współczesnych wojownikach. By ich bohaterowie przeszli do legendy jak trzystu Spartan czy do historii jak dzielni żołnierze z plaż Normandii. To postanowienie sprawia, że momentami w Medal Of Honor: Warfighter widać przejawy czegoś znakomitego. W grze jest jedna scena przesłuchania, która jest tak brutalnie rzeczywista, że aż niesamowita w tej formie rozrywki. Animowane sceny kończące grę są przeraźliwie pompatyczne, ale w tej konwencji bardzo klimatyczne. Jest też dość ciekawy pomysł na pościg – bez idiotycznych skuterów śnieżnych czy quadów. Na deser jest jeszcze rewelacyjnie zrealizowana polska wersja językowa. Dialogi są trochę za ciche, raz w miejsce polskiej kwestii wskoczyła mi angielska, ale generalnie lokalizacja stoi na jak najwyższym poziomie.
Problem w tym, że Medal Of Honor: Warfighter jest jak polityk, którego sztab wyborczy stara się zadowolić wszystkich. Widać wyraźnie, że w fazie produkcji ktoś miał dostatecznie duże jaja, by niektóre fragmenty zrobić poważniej i bardziej dojrzale. Niestety zaraz obok stał ktoś inny, zupełnie pozbawiony przyrodzenia i postawił na największą tandetę, która chyba w założeniu miała spodobać się zwolennikom szybkich gier akcji. Na nieszczęście tych drugich osób było chyba znacznie więcej.
Gra ma być hołdem dla żołnierzy walczących o swoje ojczyzny i ich obywateli. Są tu autentyczne jednostki operacyjne z całego świata, realistyczne wyposażenie i taktyki… zaraz obok setek skryptów i idiotycznej strzelaniny bez wyrazu. W Medal Of Honor: Warfighter gra się jak w „celowniczki” typu Virtua Cop czy House Of The Dead. Idziemy z góry ustaloną drogą, z której nie można zboczyć nawet o kilka metrów. Dochodzimy do drzwi, które trzeba wyważyć, a potem do lokacji w której uruchamia się skrypt. Zabijamy kilkudziesięciu przeciwników, z których każdy aż pcha się pod naszą lufę. Idziemy dalej i powtarzamy.
Tak wygląda cała gra.
W sumie nie byłoby w tym niczego złego, gdyby twórcy mieli lepsze pomysły. Sekcje samochodowe są nawet niezłe, ale wszystko inne to arcade’owa strzelanina jakich widzieliśmy już setki. Nie mam nic przeciwko skryptom i liniowości jeśli twórcy są w stanie zaprezentować coś ciekawego. Mało się znajdzie ludzi, którzy narzekają na stuprocentową liniowość Half Life 2. Być może dlatego, że tamtejszy pościg poduszkowcem, walka na cmentarzu w Ravenholm czy odpieranie ataków Striderów jest czymś innym, spektakularnym i diabelsko emocjonującym. W grze wojskowej zapewne jest to zrobić trudniej, ale wystarczyło trzymać się konwencji realizmu, a byłoby lepiej. Zamiast tego mamy hordy debilnych wrogów i niezliczoną amunicję.
Gdzie się podziały te strzelanki FPP, w których oskryptowane wydarzenia powodowały opad szczęki?
Przy kampanii single player bawiłem się nawet lepiej niż tej z Battlefielda 3, ale to tak jakby powiedzieć, że cios w brzuch jest lepszy niż kopniak w krocze. W przypadku BF3 mamy chociaż świadomość, że po tragicznym single, możemy pobawić się w znakomitym multi. MOH niestety tego nie daje. Rozgrywka sieciowa jest wtórna. Ani nie jest to Battlefield, z jego nastawieniem na wielkie, spektakularne bitwy, ani Call Of Duty, z wygodnym zarządzaniem żołnierzem, wciągającą akcją i wiecznie gotową do zabawy hordą fanów.
Medal Of Honor: Warfighter jest po prostu nijaki. Chce być czymś więcej, czymś lepszym, ale w ślepej walce o elektorat poddaje się tanim sztuczkom i ogranym rozwiązaniom. Niestety w taki sposób nie ma szans na zwycięstwo. Jak każdy gorliwy polityk, nowy MOH też ma kampanię promocyjną w telewizji, robi wokół siebie sporo zamieszania i może nawet uda mu się nieźle sprzedać. Tylko czy za pół roku ktokolwiek będzie jeszcze przy nim stał, czy odbiorcy wrócą jednak do tytułów oferujących to samo, tylko lepiej i więcej?