Spłonął Zuom. Najbardziej wyjątkowa restauracja w Poznaniu (może nawet w Polsce) i jedno z moich ulubionych miejsc. Rozmawiam z jej twórcą.

Rok temu pokazałem Wam to miejsce i jego właściciela – Karlosa, który zaczął smażyć burgery, bo chciał odejść z pracy, robić to co lubi, nie stresować się w robocie.

Teraz wszystko co zbudował w ostatnich dwóch latach zabrał ogień.

Okazuje się jednak, że duch tego miejsca jest ogniotrwały. „Buda” spłonęła, ale ludzie zostali przy Karlosie. To co dzieje się na oficjalnym profilu burgerowni jest niesłychane. Fani tego miejsca jednoczą się, oferują pomoc, mówiąc już o zbiórce pieniędzy na odbudowę.

Posłuchajcie ich i samego Karlosa. Niezwykłego człowieka.

Fanpage Zuomu jest tu.

Powstała też grupa wsparcia Zuom 2.0.

Reakcje ludzi są naprawdę niesamowite. Praktycznie każdy wpis który od czasu pożaru Karlos wrzuca na fanpage jest zalewany pozytywnymi emocjami. Dosłownie setki ludzi chcą pomóc, deklarują konkretne wsparcie, czy to prawnicze, czy przy sprzątaniu gruzu, czy czysto materialne. Coś niesamowitego.

Jak widzieliście na powyższym filmiku rozmawiałem też z klientami Karlosa. Kilku z nich jest na filmie, a na Fejsie zagadałem do kolejnych. Wszyscy z którymi rozmawiałem mówią wprost, że Zuom to dla nich bardzo ważne miejsce. Coś więcej niż tylko restauracja z burgerami. To dla nich miejsce spotkań z przyjaciółmi, ulubiony kawałek Poznania do odpoczywania. Wielu, bardzo wielu osobom udzieliło się podejście Karlosa i sam cel w jakim powstał Zuom.

Poznański Zuom po pożarze 06

Wszyscy ludzie są zajebiści

– mówi Karlos w rozmowie ze mną wspominając osoby, które przychodziły do jego burgerowni. Nie każdemu to miejsce odpowiadało. Jego styl był surowy, sceneria mogła być dla niektórych odpychająca. Ale jeśli Wam przypasowała, to rzeczywiście czuliście się tu jak w domu. Bez spinki, bez sztywności, nawet bez zamka na lodówce z napojami.

Poznański Zuom po pożarze 05

Karlos opowiadał mi, że kilka razy zdarzyło się, że klienci przyszli, zjedli burgera, zapili frytki napojem i poszli do domu, tylko po to by dwa lub trzy dni później wrócić i zapłacić. Zapominali, Karlos też czasem nie pamiętał, ale między przyjaciółmi nikt nikogo nie próbuje naciągnąć, wszystkie relacje są jasne. Bo właśnie tak czułem się  za każdym razem, gdy witałem w Zuomie – jakbym przyszedł do kumpla na obiad.

To było niesamowite miejsce. Mam nadzieję, że jego fanom nie zabraknie pary i wspólnymi rękoma pomożemy Karlosowi je odbudować.