Apokalipsa wstał lewą nogą, więc chce zniszczyć świat. Logiczne… Mniej więcej tak samo, jak to, że Magneto pracuje w Pruszkowskiej hucie stali. Ciekawe gdzie pracowałby Cyklop? U okulisty?
Wersję wideo recenzji znajdziecie na moim kanale YouTube.
X-Men: Apocalypse, to 148 ekranizacja przygód mutantów i 73 film Bryana Singera z tej serii. Tym razem dzielna szajka wynaturzonych dziwolągów, których miejsce jest w cyrku, musi stawić czoła szaro-fioletowo-niebieskiemu Egipcjaninowi, który po obudzeniu z trwającej pięć tysięcy lat drzemce ma bardzo zły humor i po włączeniu telewizora chce zniszczyć świat. Zapewne trafił na wiadomości TVP.
X-Men: Apocalypse, to ta część X-Menów, przy której krytycy stracili zainteresowanie serią. Poprzednie dwa filmy, X-Men: First Class Matthew Vaughna i X-Men: Days of Future Past Bryana Singera, mają na Rotten Tomatoes około 90% w ocenach krytyków. Apokalipsa póki co ma 51% i recenzje są mieszane. Według mnie jest to jakiś wewnętrzny problem recenzentów, zapewne ogólne zmęczenie kinem superbohaterskim, niż problem samego filmu. Rozumiem jednak niektóre głosy, bo ma on swoje problemy.
Ale najpierw co dobre.
Film ma długi, powolny wstęp, w którym poszczególne sceny akcji są uzasadnione i wynikające z historii. Osobiście lubię takie tempo i cieszy mnie, że Singer nie zmienia go od lat. To również ten reżyser, który umie nakręcić sceny akcji w taki sposób, że po 30 sekundach nie mamy ochoty zwymiotować. Jest tu dużo wolniejszych ujęć ze statywów, mało trzęsącej się kamery, a mimo to wartka akcja.
Świetny jest też tu Magneto w roli Michaela Fassbendera. Ten koleś nie ma lekkiego życia. Jak nie obóz koncentracyjny nazistów, to zamordowana rodzina. Ale z części na część jest ciekawszy, chociaż trzeba przyznać, że od zawsze na jedną nutę. W tej części Magneto pracuje też w hucie w Pruszkowie i Pan Michał musiał nauczyć się wielu kwestii po Polsku. Wyszło mu to nawet nieźle, czego nie można powiedzieć o innych aktorach mówiących w naszym języku. Pewna kobieta i mała dziewczynka są znakomite, ale wszyscy milicjanci i koledzy z pracy Magneto, znanego tutaj jako Henryk, to była jakaś tragedia.
Czy naprawdę nie można było zatrudnić do tych scen kogoś, kto umie grać? Rozumiem, że Amerykanie nie poznają różnicy, ale dla Polaka brzmi to potwornie źle.
W poprzednim filmie, Days of Future Past, największe laury zebrała imponująca scena w zwolnionym tempie z Quicksilverem. W tej robią więc coś podobnego, ale oczywiście na większą skalę. Technicznie jest to znów mega imponujące, ale sam pomysł na uzasadnienie tej sekwencji fabularnie poprzednio był lepszy. Teraz czuć trochę, że jest tu ona po to, by zaspokoić oczekiwania widza.
Nieźle sprawdził się nowy narybek w obsadzie. Szczególnie znana z Gry o Tron Sophie Turner jako Jean Grey i wreszcie udany Cyclops.
No dobra. Skoro jest tak spoko, to czemu krytycy się czepiają?
Po pierwsze dlatego, że podobnie jak w nowym Kapitanie Ameryce i tutaj historia udaje tylko rozbudowaną. Gdy się nad tym mocniej zastanowić, to tak naprawdę bohaterowie przemieszczają się tylko od punktu A do punktu B, dostają w dupsko lub kopią dupska, a potem powtarzają proces.
Drugi największy problem tego filmu to Apokalipsa. Ten koleś naprawdę wstał lewą nogą. Obejrzał kilka newsów i postanowił rozpieprzyć świat. Jego rage nie jest ani szczególnie uzasadniony, ani ciekawy. Na domiar złego zniszczenia jakie wywołuje, nie są szczególnie dramatyczne. Miasta walą się w posadach, ale trudno się tym przejmować, bo wszystko pokazane jest na szerokich, ogólnych kadrach, bez emocji i dramaturgii. Brak tutaj czynnika ludzkiego.
Bryan Singer to też reżyser nieco nierówny. W jednej scenie potrafi zrobić coś ciekawego, a w drugiej wejść na totalną tandetę. Jest w tym filmie kilka ujęć (szczególnie jeden kadr z kamery ochrony i jedna scena z dwoma metalowymi belkami ustawionymi w literę X), które wyglądają jakby były wyrwane z innego, dużo tańszego filmu. To samo tyczy się finałowej potyczki, która jest zrealizowana ładnie, ale po prostu bez pomysłu.
A! I jeszcze jedno. Jak byście nie wiedzieli, to jeśli jesteście masowym mordercą, który odpowiada za śmierć, tak na oko, 50 milionów ludzi, ale zmieniacie decyzję i chcecie być dobrzy, to wszystko jest ok. Zeeero problemu.
X-Men: Apocalypse to nie jest film aż tak zły jak mówią niektórzy krytycy. Przypuszczam, że większość z nich po prostu ma już dość samych mutantów lub w ogóle superbohaterów. Tempo jest przyjemnie spokojniejsze, bohaterowie wiernie i ciekawie oddani (po za Apokalipsą, który jest po prostu nudny). Problem tego filmu, to brak uczucia zagrożenia i dramaturgii w momentach, które teoretycznie powinny je zawierać.
Jeśli cały świat zaczyna się walić, a nam, mówiąc szczerze, to wisi, to coś jest trochę nie tak.