Dwie gry i dwa totalnie odmienne podejścia do tworzenia FPSa. Doom 4 to tytuł zachowawczy, odtwarzający motywy znane od 20 lat. Z kolei Dishonored 2 nie musi robić nic, a i tak jest ciekawszy.
Z Dooma 4 widzieliśmy już kilka konkretnych filmów.
Urywek z kampanii.
Masakrycznie krwawy gameplay z udziałem piły łańcuchowej.
Zapowiedź trypu multiplayer.
Informacje o edytorze map, który ma być dostępny dla wszystkich graczy (dla mnie to najciekawsza wiadomość).
Z kolei w temacie Dishonored 2 pokazano nam tylko trailer CGI.
Wiecie co mnie bardziej podnieca? Dishonored 2.
Doom 4 zapowiada się na bezstresową rozpierduchę, ale nie ma tu nic nowego. Te same szarości i zamknięte mapy co w Doom 3, podwójny skok zaczerpnięty z Titanfall, uderzenia z bliska będące odpowiednikiem Mortal Kombatowych X-Rayów i flaki bryzgające na ekran, by podniecić nastolatków. Wtórność. Nie mówcie tylko, że w tej konwencji nie da się zrobić niczego nowego, bo np. Painkiller czy Shadow Warrior pokazały jak można bawić się pomysłem bezstresowego FPSa nastawionego na rozpierduchę.
Z kolei w przypadku drugiego Dishonored oceniam zwiastun CGI, czyli coś co może nie mieć wielkiego związku z samą grą, ale i tak podniecił mnie on bardziej niż wszystkie materiały z Doom 4 razem wzięte. Jest ciekawy styl, nowy bohater, rewelacyjna muzyka… Jest pomysł i uczucie, że wrócę do znanego świata, którego nie mam jeszcze dość. W „nowe” Doomy gram od 22 lat i mam wrażenie, że jest to cały czas ta sama gra. Co wcale nie jest komplementem.
Czekam na Dishonored 2.
PS Ludzie krytykują Hatred, bo wirtualny ludek strzela do wirtualnych cywili, a chwilę później krzyczą z radości na widok flaków bryzgających po ekranie w Doom 4. Nie ogarniam.