Motyw przewodni tegorocznych targów CES – 4K. Po falstarcie jaki zaliczył OLED, było pewne, że to właśnie rozdzielczości 3840 x 2160 przejmą palmę pierwszeństwa. Nowy sprzęt będzie miał prawie każdy. A co z filmami?
Wieści z Las Vegas dotyczące nowych telewizorów 4K wyglądają w pigułce tak:
- Samsung – 85 i 110 calowy model S9000,
- Toshiba – 84, 58 i 65 calowy model L9300,
- LG – 56 i 65 cali,
- Sony – 56 i 65 cali,
- Sharp – 32 cale w monitorach i dwa telewizory 4K (jeden z technologią Moth Eye, a drugi z ICC Purios).
Wszystkie telewizory mają pojawić się w tym roku. Ceny nie są jeszcze znane, ale możemy być pewni, że małe nie będą. Do tego dojdą jeszcze oczywiście projektory.
Czy będzie też treść?
Wszyscy producenci chwalą się systemami podnoszenia jakości z Full HD do 4K. Nie za bardzo mnie to podnieca, bo widziałem na żywo jak to działa. Nawet jeśli poprawę widać, to ledwo, ledwo.
Co nam zatem zostaje? YouTube 4K, dosłownie kilka filmów dostępnych do kupienia w takiej rozdzielczości i… to by było na tyle.
Światełkiem w tunelu mogą być plany firmy Sony, która zamierza rozpocząć dystrybucję treści 4K jeszcze w tym roku. Na standardowych płytach Blu-ray, więc zapewne będziemy musieli często podchodzić do odtwarzacza, by obejrzeć cały, pełnometrażowy film. Drugi problem, to fakt, że Sony nie zdradza żadnych szczegółów. Nie wiadomo kiedy pojawią się pierwsze wydania tego typu, co na nich zobaczymy i ile będą kosztowały.
Czyli idzie ku lepszemu, ale powoli. Kupując obecnie telewizor 4K musimy być świadomi, że jego najdroższa i najnowsza funkcja jeszcze przez kilka lat pozostanie w zasadzie niewykorzystana.